niedziela, 24 marca 2013

Kotleciory warzywne

Ostatnio w kuchni za wiele nie powstaje, powstaje za to sporo poza kuchnią, a to za sprawą zbliżającej się wystawy.
W piątek postanowiłam się jednak w końcu nieco domowo odżywić. Z porządnym i pożądanym śniadaniem, obiadem i czasem na kilka oddechów. Było warto, bo popadałam w stres, a to niczemu w pracy twórczej nie służy, a tak mogłam spojrzeć na to ze zdrowej perspektywy i od razu wynikło z tego kilka dobrych rzeczy.
Pożądanych było dużo warzyw i taki OBIAD z prawdziwego zdarzenia. O, tradycjo! :D
Pożądane były więc jak najbardziej kotleciki warzywne.

Ugotowałam więc:

- jednego pokrojonego pora
-pół brokuła
-1/4 małego selera
-pół szklanki kaszy pęczak ( była też jako dodatek, ale stwierdziłam, że nieźle się będzie komponowała także tutaj, no a przy okazji zagęści nieco masę.)

Ugotowane warzywka potraktowałam blenderem, dodając bułę tartą i nieco mąki i przyprawy... sól, pieprz ziołowy, curry, bazylia, cumin  oraz dwie, surowe (!), starkowane marchewki.

Formujemy kotleciki i smażymy.
Prezentujemy domownikom z kaszą i surówkami.
U mnie była to biała rzodkiew ( ♥) z sałatą, marchwią i kawałkiem pora + czerwona kapucha.

Chciałabym jeszcze pozbyć się tutaj kilka rzeczy. Ostatnio tyle uśmiechu jest na mojej twarzy!
Ale obiecałam sobie poukładany weekend, bez zbędnego siedzenia przed monitorem, odpowiednią dozą pracy, a za to z szkicownikiem, muzyką i myślami, coby sobie nieco poukładać wszystko w główce :)
I porządną dozą snu!
No właśnie!





a mój pokój ostatnio przypomina skład czyściwa czerwonego i tak sobie siedzę i siedzę wśród tej czerwieni, c'nie? ;)
a podobno kolor czerwony wzmaga apetyt!



muzycznie dzisiaj nieco inaczej, ba! powiedziałabym niemalże, że jestem na bieżąco z wszystkimi hitami z Eski! :D
...ale spójrzcie na te kaczuchy!!! <3




Po wystawie obiecuję sobie iść potupać nózią. tak. ;)



sobota, 2 marca 2013

Gulasz meksykański

Miałam dziś spać do oporu!
No ale jako, że dzisiaj planujemy z moimi Fałdami jechać do Gdańska na Gdańskie Spotkania Wolnych Ludzi  ( http://www.facebook.com/events/211848565620907 ), to oczywiście z rana popsuły się wszystkie możliwe samochody, dzieci zachorowały i ogólnie jedno wielkie zamieszanie.
No i jakże to rzadko bywa siedzę z rana w kuchni przy kawie i autentycznie się nudzę, bo jeszcze dwie godziny do wyjazdu ;)
Nie mam tego nikomu za złe, bo ostatecznie wolę wstać rano i jak najdłużej cieszyć się dniem i słońcem, które przecież akurat teraz tak ślicznie świeci i zjeść baaaaaardzo leniwe śniadanie.
Już nie mogę się doczekać chwil, gdy będę mogła je jeść na balkonie i ogólnie przenieść większość swojego domowego życia na balkon :D
Mam Wam też kilka spraw do przekazania, więc w sumie dobrze się składa, że siedzę i piję tę poranną kawę już od kilku godzin.

Wczoraj gotowałam na nasz dzisiejszy wyjazd gulasz meksykański albo pewną wariację na ten temat.
Wróciłam późno z dwóch wernisaży i grzańca o smaku prażonych orzechów ze znajomymi ( Stary Zaułku, kocham cię! ;)), spać nie miałam ochoty, więc średnio o północy zaczęłam gotować.

Miałam akurat w lodówce:

-500 g pieczarek
-1 czerwoną paprykę
-dwie garści świeżego szpinaku
-1,5 dużej cebuli
-5 marchewek
-pół słoika zielonych oliwek
-puszkę czerwonej fasoli
-puszkę kukurydzy
-pomidory w puszce

a oprócz tego

-około 1,5 szklanki zielonej soczewicy
-kilka kotletów sojowych

Kotlety sojowe namoczyłam i pokroiłam w kosteczkę. ( Chociaż teraz tak myślę, że to w sumie bez sensu, bo mogłam je równie dobrze pokruszyć i wrzucić do garnka - i tak by zmiękły podczas duszenia się warzyw. No ale kto jak woli. )
Marchewkę pokroiłam w paski i wrzuciłam do oddzielnego garnka, by się nieco pogotowała.
Resztę warzyw też pokroiłam w przeróżne kształty i wrzuciłam do wielkiego gara, by się dusiły.
Dodałam podgotowaną marchewkę ( może być razem z wodą, w której się gotowała), soczewicę, kotlety sojowe i zeszkloną wcześniej cebulkę.
Wszystko gotowałam... dusiłam... no, w każdym razie tak długo aż wyparowała większa część cieczy.
W tym czasie przyprawiłam solą, pieprzem ziołowym, bazylią, curry, chilli, chilli i cuminem...

Do tego ugotowałam jeszcze z kilogram kaszy gryczanej.
No i możemy jechać!:)


Z takich pozakulinarnych  spraw ( choć nie do końca! ) to mam wielką przyjemność zaprezentować wam bloga mojego kolegi.
Co prawda dopiero raczkuje w blogosferze, ale znając jego zapał w organizacji Vegan Brunchów w Olsztynie oraz błysk w oku na myśl o wegańskim żarełku :) już teraz mogę wam powiedzieć, że zapowiada się pysznie!
No to proszę Państwa! oto kolejny w facet na liście wegańskich blogów kulinarnych!

Tratatata!! Fanfary!

Prezentuję VeganBestSelera !  

http://veganbestseler.blogspot.com/

aaa no i gulasz oczywiście! tutaj jeszcze nie do końcu ugotowany, ale to zdjęcie idealnie pokazuje jak piękne i kolorowe może być wegańskie jedzenia, prawda? ;)