wtorek, 18 lutego 2014

rrrrelacja plus sprint szarlotka orzechowa

Za każdym razem, gdy mam chwilę, by usiąść spokojnie i zajrzeć na bloga, przecieram oczy ze zdziwienia jak szybko mija czas. No ale jak już się przekonałam w przeciągu kilku ostatnich miesięcy, to nic na to nie poradzę. Najpierw sesja, później długi, długi wolny czas, który wykorzystałam na wyjazd do domu, rozpoczęcie pracy magisterskiej jeżeli chodzi o część manualną, ale również wzięłam się ostro na za część pisemną. A później hop siup, w najmniej oczekiwanym momencie wpadła szybka, spontaniczna akcja artystyczna i street artowa, która jednak spokojnie pożarła tydzień.
Jestem też w końcowej fazie planowania krótkiego wypadu do Hamburga na początku marca i w połowie marca do Berlina ( i również ponownie Hamburga po drodze) przy okazji składania teczek z pracami przez moją siostrę. Trzymać kciuki! ;) Wegańskie miejsca już mam mniej więcej obczajone, nocleg zarezerwowany. Będzie super, dużo zdjęć i nie mogę się doczekać! :))
Ostatnio żarcie, które gotowaliśmy w przeciągu ostatniego miesiąca były zachłannie relacjonowane przez pana Selera, który namiętnie wrzuca je na Instagrama, a ja poza gotowaniem owych dań i patrzeniem mu przez ramię na okienko telefonu nie mam z tym nic wspólnego ;)
Niemniej muszę mu ukraść kilka foteczek, bo strasznie ubolewam nad brakiem swojego lepsiejszego aparatu. Relacjonowanie potyczek kuchennych za pomocą miernej jakości aparatu w telefonie lub "wypadowego" kompakta, nie ma dla mnie najmniejszego sensu, a raczej w ogóle nie spełnia moich oczekiwań estetycznych, co sprawia, że "zdjęcia nie są warte bloga". No cóż...szkoda.
Także dziś lekki przekrój tego, co trafiało do naszych żołądków w ostatnim miesiącu.
A oprócz tego kupiliśmy w końcu czarną sól - eureka! ;) a co za tym idzie zrobiliśmy super, ekstra pastę bezjajeczną Jadłonomii oraz pastę, która smakuje jak pasta z wędzonej makreli, tak przynajmniej twierdzi opis z Puszki, bo osobiście niewiele pamiętam ze smaku makreli, nawet nie jestem pewna, czy kiedykolwiek wylądowała w moich ustach, ale faktycznie coś rybnego w niej jest. W każdym razie pasta totalnie podbiła moje serce, a obie bardzo urozmaiciły nasze życie miłośników tostów i kanapek :)
Aczkolwiek ostatnio, wraz z wiosną, którą, mówcie co chcecie, ewidentnie czuć już nawet na Warmii i Mazurach, a na polach pod Olsztynem podobno zawitały już nawet żurawie, staram się żyć nieco bardziej fit. Oczywiście o żadnej diecie nie ma mowy. Jestem zdania, że żyjąc wegańsko i tak już robię swojemu organizmowi wielką przysługę.
Staram się jednak zaczynać dzień od dwóch szklanek wody, a następnie owsianki, o ile w najmniej spodziewanym momencie nie odkryjemy jej braku. Żałuję jeszcze, że wszystkie inne od biedrowego czytaj: zdrowsze, mleka roślinne są takie drogie... ostatnio piliśmy naturalne alpro i różnica po długim, długim czasie wypijania tylko mleka biedrowego, była szokująca. "Gdzie ten cukier?!" Ale jednocześnie zbożówka czy owsianka miały o wiele bardziej orzeźwiający smak, nie zalepiający jakby od wewnątrz. Oczywiście nie jest to ani dla mnie, ani dla was pewnie żadna nowość, ale jednak trafiło to do mnie jakby ponownie.
Kurczak... muszę zwieźć do Ol  tę maszynę do mleka roślinnego. :)
Poza tym zaczęłam się w końcu nieco ruszać. Po tym jak przeprowadziłam się do centrum i wszędzie mam max 15 minut drogi, a sprzątaczka kazała nam wynieść rowery na strych i do tej pory nie dostaliśmy do niego klucza ( a tu wiosna nagle się pojawiła!) ruszałam się niewiele. Kiedyś mieszkając około 6km od uczelni bywało, że dojeżdżałam tam codziennie rowerem. 12km dziennie i nie były mi już potrzebne żadne inne czynności fizyczne, a i łakoci się jadło o wiele, wiele więcej, bo kuchnia obszerniejsza :) Teraz jest inaczej, a widmo skinny fat zaczęło mi zaglądać do oczu :D zapisałam się z koleżanką do fitness clubu, ukradłam Selerowi buty i mam zamiar ponadto biegać od czasu do czasu. Na razie od miesiąca bywałam raz w tygodniu na porządnym wycisku i od razu czuję się lepiej, a co fajniejsze mój organizm domaga się jeszcze więcej ruchu. Wczoraj tak mnie rozpierała energia, że wróciłam z uczelni do domu, zmieniłam odzienie i wybiegłam w miasto, co prawda po 15 minutach już miałam ochotę zawrócić do domu, ale dzielnie wytrzymałam jeszcze co najmniej drugie tyle ;)

Okej, co tu dużo gadać miało być żarcie, to będzie żarcie! ;)

pulpeciki z kaszy jaglanej wg Matki weganki ze sosem szpinakowym, zabielonym śmietanką migdałową.
Do tego paszteciki z soczewicą, które postanowiły otworzyć się na świat ;)
MEGA pyszne i MEGA zdrowaśne ;)


Z serii: posiłek dla zmęczonego, wracającego o 23 do domu małżonka :D
Drożdżowe pierożki z nadzieniem z soczewicy, kaszy gryczanej, marchewki
Konkretnie przyprawione, polane sosem, który miał być serowy, ale z miłości do diżońskiej musztardy wyszedł musztardowy :)

Szybki obiad, tzw "resztkowy"
Uduszone warzywa w sosie pomidorowym: marchewka, groszek, seler naciowy, czerwona fasolka, brokuł, a do tego pomidorki szuszone :)
Okraszone wegańskim parmezanem z migdałów i płatków drożdżowych.
Piekelnie przyprawione.
Niby nic, a trzyma dłuuugo, dodaje sił i jest smaczne.



A tu takie, takie walentynkowe, spontaniczne stwory. Niby walentynek nie obchodzimy, ale gdy widzisz pięknie, kiczowate i czerwone wystawy sklepowe w wiejskim szmatolandzie ( ręcznie wycinane, krzywe serca - lowe ;), to aż ci się samo nasuwa, by kupić swojej lubej czekoladki z wiśnią, a lubemu usmażyć kilka różowych naleśniorów. Szczególnie jeżeli kilka tygodni temu nauczyłaś się je robić ;)
Tutaj, jako że spontaniczne, zmieszane z barwnikiem spożywczym - plastikowe jak serca na wystawkach walentynkowych. Jeżeli kogoś zauroczą, to rekomenduję jednak użycia jako barwnika kilku kropel soku z buraka. Będzie równie piękne i dodatkowo o niebo bardziej naturalne .
Na środeczku wspomniana pralinka wiśniowa już po roztopieniu. :)

A teraz na serio...
jakiś przepis, chociaż najprostszy by się przydał, co?

Nie wiem jak wy, ale ja, choć czuję wiosnę, to jednak nie ufam do końca tym pierwszym promieniom słońca. Co za tą nieufnością idzie? na pewno w chwili uniesienia nie kupię plastikowych truskawek, które powoli pojawiają się w sklepach. Mam teorię co do tego. Jak to supermarkety chcą wykorzystać pierwsze wiosenne uniesienia ludzi, ach.... no i zapotrzebowanie na czerwone owoce do walentynkowych deserów, notak....
W każdym razie pozostaję wierna jabłkom. Cytrusami już rzygam
Tym razem szarlotka na najlepszym biszkoptowym spodzie ever, który nietrudno znaleźć na moim blogu, bo pozostanę mu dozgonnie wierna, ale dodatkowo, oprócz jabłek kryją się pod kruszonką, orzechy laskowe. mmm... :)
Całkiem zimowe smaki jeszcze, co?

W każdym razie....
przepis na biszkopt jest tu na przykład.
Oprócz tego obieramy około 0,5kg jabłek, kroimy je na malutkie kawałeczki i dusimy z cukrem, imbirem, cynamonem i odrobinką chilli.
Jak zrobi nam się ładny dżemor, chwilę studzimy i wrzucamy na ciasto, które już powinno czekać wylane w formie. Wysypujemy na to połamane orzechy włoskie ( około 100g) i na to kruszonkę, którą przygotowujemy z oleju i mąki w proporcjach 1:1.
Jeszcze lepsza kruszonka wyjdzie wam oczywiście jeżeli zamiast oleju użyjecie vegan margaryny.
Ja akurat mam deficyt Alsana :(


Nie jest to być moze super wyrafinowany deser, ale cenię sobie to, że mogę zrobić szybkie, domowe ciasto, wrzucić tam, to co chcę. Zasłodzić się totalnie albo wręcz przeciwnie - z cukru zupełnie zrezygnować, dodać masę orzechów, bakalii, owoców - co dusza zapragnie.
Wszystko to wolę od zacukrzonych batoników, chipsów i innych typowo sklepowych gówien, nawet jeżeli są wegańskie.


Okej...
a następnym razem będziemy gościć tę oto księżniczkę: