piątek, 29 czerwca 2012

Dzień oddechu i smażone boczniaki.

Przygotowania do obrony, a ostatnio raczej do wernisażu z nią związanego siłą rzeczy sprawiły, że rzadko stałam przy kuchence,a raczej  w ogóle rzadko byłam w domu. Ostatnie dni ( a może tygodnie? straciłam już poczucie czasu) obfitowały w zupki chińskie, napoje energetyczne i hoop colę. Brrr... Do tego stres i zabieganie, które czasami lubię, ale w tym momencie zdecydowanie przekroczyło granicę przyjemności. Jedzenie, a przede wszystkim obiad jest dla mnie pewnego rodzaju rytuałem, terapią, odpoczynkiem i gdy muszę kilka dni jeść poza domem, a co jeszcze gorsze w stresie, a co jeszcze jeszcze gorsze żarcie gotowcowe, to organizm zaczyna się buntować. Muszę wtedy rzucić w kąt chociaż na kilka godzin wszystkie obowiązki  i skupić się na sobie. Nie robię tego chętnie, szczególnie, gdy jestem zaangażowana w organizację jakiejś imprezy, w głowie mam zawsze zakodowane poczucie wywiązania się z zadanych mi zadań, ale wiem też, że należy słuchać tego co mówi nam ciało, czego w danej chwili potrzebuje.
Moje mówi dzisiaj stop! i dlatego wyłączyłam telefon, budzik, dałam organizmowi odetchnąć, wyspać, zjeść spokojne odżywcze śniadanie i obiad, który choć składał się z tego co akurat było w lodówce, to jednak był mój mój mój i przede wszystkim zjedzony spokojnie.
Teraz mogę świeżo spojrzeć na rzeczy, odzyskałam odporność, kilka asanów z rana dodatkowo oddało mi spokój wewnętrzny i czystą głowę. Teraz mogę działać :)


A dzisiaj obiad składał się z kalafiora gotowanego na parze, resztek gyrosu z wczorajszego obiadu i smażonych boczniaków. I do tego świeże pomidorki! Niby nic, a tak mi dobrze! :)

Potrzebujemy jedynie :

-kilku boczniaków ( do kupienia w każdym większym supermarkecie lub do wyhodowania w domu! )
-sosu sojowego
-mąki ( chciałam tradycyjnie obtoczyć w bułce tartej, ale okazało się, że panuje jej deficyt w kuchni, więc wzięłam po prostu mąkę i też było git ;)

boczniaki moczymy w sosie sojowym, obtaczamy w mące i smażymy aż do zbrązowienia.
voilà!



A w tle chrupki nori maki, która przywiozła mi mamcia z japońskiego supermarketu w Dűsseldorfie mym kochanym. ;)
pyyyyszzszszneeee !