sobota, 21 grudnia 2013

kura żyje! :)

Od jakiegoś czasu od swoich, że tak to ładniej ujmę, mięsojędzących znajomych słyszę o fascynacji daniem o nazwie Kurczak pieczony na ryżu. Na domówce u koleżanki rozległy się ochy i achy nad tą potrawą. Jest to chyba pewien polski trend kulinarny na miarę kurczaka z ananasem lub kurczaka z brzoskwiniami, które są w niejednym domu popisowym daniem, gdy przychodzą goście lub przy okazji niedzielnego obiadu, ot, taka współczesna odmiana rosołu i schabowego wśród nowoczesnych gospodyń domowych ;) O ile nienawidzę połączenia owoców z obiadem przyprawionym wytrawnie i wcale nie kusi mnie przetestowanie tego w wersji wegańskiej ( choć kto wie... może kiedyś jako popisowe danie dla teściowej :D ), to z tym osławionym kurczakiem na ryżu było nieco inaczej. Szczególnie, że wydawało się, że danie to może w wersji wegańskiej dołączyć do dań smacznych, nieco odmiennych, ale jednocześnie w miarę szybkich. A takie lubię najbardziej, a gdy kura pozostaje żywa, to tym bardziej :) !!
 A że kury to jedne z moich ulubionych zwierząt, gdyż wbrew wszelkim przekonaniom są to bardzo mądre i bystre i przy okazji piękne ptaki, to już zupełnie swoją drogą. Kura, w każdym razie, tak samo jak krowa czy każde inne żywe stworzenie powinno pozostać żywe i żyć godnie, o! :)


I naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, by w tym osławionym przepisie użyć zwyczajnie kotlecików sojowych ( tych z paczki) lub innego zamiennika, na przykład seitanu :)

W wersji z soją przygotujcie w zależności od tego ile dziobów macie do wykarmienia:

ok. 10 kotlecików sojowych z paczki
trzy woreczki ryżu parboiled ( może być inny, np. brązowy)

trochę mąki, bułki tartej i przyprawy do kurczaka, gyrosa lub własnego wyboru - do panierki

Do zalewy:

około 3/4 litra wody
1 łyżkę vegety lub bulionu warzywnego
1 łyżkę koncentratu pomidorowego
1/2 łyżeczki pieprzu 
1 łyżeczkę papryki słodkiej

Najpierw zalewamy kotleciki wrzątkiem i przykrywamy miseczkę talerzem, aby dobrze zmiękły.
Gotujemy ryż.
Gdy kotleciki będą miękkie obtaczamy je w mieszance z bułki tartej, mąki i przypraw i smażymy na złoty kolor.
Ważne! Nigdy nie odsączam kotlecików. Wylewam jedynie przez sitko wodę, w której się moczyły i zostawiam na chwilę. Dzięki temu kotleciki są z wierzchu chrupkie, a w środku miękkie i soczyste.

Gdy ryż i kotleciki będą gotowe, bierzemy się za zalewę. Po prostu podane wyżej składniki mieszamy ze sobą.
Wyjmujemy nieco większe naczynie żaroodporne lub brytfankę i wysypujemy równomiernie ryż, potem układamy na nim obok siebie kotleciki i wlewamy zalewę.
Wszystko pieczemy około 30-40 minut na średnim ogniu.
Zalewa ma wsiąknąć i wtedy możemy jeszcze wszystko potrzymać chwilę w piekarniku, wtedy będzie gotowe.

Podałam z groszkiem i marchewką w bułce tartej.
Zaiste zimowy obiad :)







poniedziałek, 16 grudnia 2013

Świąteczne zapachy - chałka na zimę z nadzieniem różnym :)

Przedświąteczny czas jest dla mnie czasem, gdy zmysł węchu jest najistotniejszym ze wszystkich. Jeszcze wrażliwość i poczucie ciepła i bezpieczeństwa pracuje wtedy u mnie na pełnych obrotach. Szczególnie, gdy dodatkowo trzyma mnie mocno i nie chce puścić, zapewne ze szczerej miłości, skradające się od dwóch tygodni przeziębienie, które co chwila przeganiam kilkudniową kuracją domowymi sposobami i echinaceą, ale gdy tylko odpuszczę, bo już wydaje mi się, że mogłabym zdobywać świat wraca nad ranem pod początkową postacią uporczywego bólu ucha, gardła i mega osłabienia. Przyznam, że szczególnie odbija się to na moim pisaniu magisterki ;) Nawet teraz mam włączonego worda, ale poza tym... jakoś do gotowania kolacji bardziej pasuje pisanie bloga, prawda? :D
W każdym razie skoro zima to zapachy są ciepłe. Pachnie mandarynkami, imbirem, goździkami. Strasznie, strasznie, powtórzę to po raz setny tęsknię za swoją starą kuchnią, która była absolutnie moja, gdzie powstawało wiele rozgrzewających zapachów.
Pachnie też drożdżami. Nie wiem jak wy, ale dla mnie zima to ciasta drożdżowe. Aromatyczne, sycące, idealne do zbożowej kawy, doprawionej tymi "zimowymi" przyprawami.
Ty sposobem początek grudnia objawił się u mnie szaleństwem pieczenia chałek.
Żałuję tylko, że pan Seler nie jest ich wielkim fanem, inaczej piekłabym je co najmniej kilka razy w tygodniu :)
Zatem adekwatnie do tych rozmyśleń dzisiaj przepis na chałkę.
Zdjęcia powstały akurat przy okazji robienia chałki o nadzieniu czekoladowym, bo jak zima to również dobra gorzka czekolada! :) Ale powstała także taka imitująca nadzienie serowe - na bazie tofu oczywiście.

CHAŁKA ( z dowolnym nadzieniem)

Zasady są bardziej niż dziecinnie proste.
Jeżeli macie swój sprawdzony przepis na ciasto drożdżowe to go zastosujcie tutaj.
Jeżeli nie, to postaram się określić mniej więcej moje proporcje "na oko".

- Około 0,5kg mąki
-pół kostki drożdży
-kilka łyżek cukru ( to zależy jak słodko lubicie i jak bardzo słodkie będzie nadzienie)
- opcjonalnie: aromat waniliowy lub inny pasujący, cukier wanilinowy, prawdziwa wanilia itp.
-mleko sojowe około 1-1,5 szklanki

Podgrzewamy pół szklanki mleka sojowego lub innego roślinnego. Ja użyłam biedrowego waniliowego. Niech będzie nieco bardziej ciepłe niż letnie. Wrzucamy do niego pokruszone pół kostki drożdży i bełtamy widelcem aż się rozpuszczą, po czym wlewamy do mąki. Dodajemy jeszcze troszkę zimnego mleka i ugniatamy ciasto. Gdy będzie zbyt lepkie, dodajemy mąkę, gdy zbyt suche jeszcze nieco mleka. Ale od razu mówię, że bardziej prawdopodobna jest pierwsza opcja :D
Ostateczna konsystencja powinna być sprężysta, a ciasto nie powinno się lepić do rąk.
Kaloryfery grzeją? Tak? Więc przykrywamy ciasto szczelnie ściereczką i odstawiamy na kaloryfer do wyrośnięcia i bierzemy się za FARSZ.

W przypadku farszu czekoladowego prościej być nie może.
W kąpieli wodnej zwyczajnie stopiłam z kilkoma łyżkami mleka roślinnego kostkę dobrej gorzkiej czekolady. Jednak jeżeli macie ochotę możecie do niej jeszcze coś wrzucić... np. płatki migdałów? :)

Jeżeli chodzi o "twarożkowy" farsz, to potrzebujemy:

- kostki naturalnego tofu
-soku z połowy cytryny
-cukru
-cukru waniliowego
-aromatu waniliowego

Najpierw blenderem robimy z tofu gładką masę.Potem już jedynie dodajemy resztę składników. Dla mnie było okej, ale dużo zależy od tofu. Ja akurat miałam jeszcze kostkę z niemieckiego supermarketu, jest ono dosyć grubo mielone. W przypadku tego z Polsoi możliwe, że nie będziecie potrzebowali aż tyle soku z cytryny ( aby nie wyszło zbyt rzadkie). W zależności też od tego czy przeszkadza wam bardzo smak tofu, eksperymentujcie z aromaten i cukrem. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by cukier zastąpić jakimś odpowiednikiem, na przykład słodem, ale wtedy też pilnujcie uważnie konsystencji. Ma być twarogowa, nie za rzadka, bo będzie strasznie wypływała z ciasta. Możecie też po prostu dać mniej cukru, a wmieszać w masę garść rodzynek czy innych bakalii.
Naprawdę opcji jest nieskończenie wiele :)

Można też zrobić chałkę po prostu z dżemem czy powidłami. Tej wersji jeszcze nie robiłam, ale jest tak bajecznie prosta, że nic nie stoi na przeszkodzie.

Gotowy farsz odkładamy na bok.
Jedynie w przypadku czekolady nie może to trwać zbyt długo. Najlepiej rozpuścić ją tuż przed nałożeniem na ciasto.
No właśnie! Gdy ciasto wyrośnie dzielimy je na trzy równe cześci, z których formujemy trzy paski. Czyli najpierw zwijamy dżdżownicę, a potem wałeczkiem lecimy na płasko :)
Paski układamy obok siebie, sklejamy górne końcówki i smarujemy dowolnym nadzieniem.
A teraz już po prostu bawimy się we fryzjera i pleciemy piękny warkocz.
Na pewno farsz będzie wypływał, obiecuję ;)
Także miejcie od razu pod ręką wąską, podłużną blaszkę, do której ze stolnicy hop siup jednym ruchem wrzucicie tego zawijańca.
I teraz już tylko do piekarnika. Na moim gazowym piekarniku-staruszku, którego się wciąż się uczę, jest to średni ogień... i po prostu sprawdzam patyczkiem czy się upiekł.
Jeżeli macie piekarnik elektryczny z termoobiegiem, to powinno być złociutkie z wierzchu.

No dobrze!

A teraz nieco wizualnego! :)





***

filmy, gorąca zbożówka i ciepłe światło ♥

proste i szybkie obiady.
Sezonowe warzywa + soja + vegan parmezan :)

Sople! 
niestety zostały brutalnie zniszczone przez anonimowego sąsiada z góry :(

konkretne śniadanka, dające dużo energii to podstawa zimą, pamiętajcie
o tym i nie wychodźcie bez śniadania z domu! :)

kot magistrem szybciej będzie niż ja :)


pierwsze piernikowe próby już dawno za nami.
bajecznie prosty, szybki i pyszny :)


a tak poza tym to dzianiny i koty zimą... ♥
 


I Touche Amore z okazji wspaniałego listopadowego koncertu




niedziela, 6 października 2013

Angry Pumpkin Pie ;)

Patrzcie! Jesień i ile czasu na siedzienie przed  monitorem nagle się zrobiło. O ile słońca nie przepuszczam i cieszę się z tego, że Olsztyn znów odżył i znowu jest gdzie wyjść ( wernisaże, małe festiwale filmowe, koncerty, ludzi itp.) to w taką niedzielną pogodę odpuszczam wszystko, wyłączam budzik, wstaję kiedy chcę, jem leniwe śniadanie, piekę, gotuję, piszę na blogu i wcale nie muszę z tego powodu mieć wyrzutów sumienia.
Chętnie pokazałabym wam już co się działo w Berlinie. Wiem, że jest już milion relacji blogerskich i kulinarnych z tego miasta, ale tak samo jak reszta strasznie się jaram i chcę się podzielić wszystkim co widzieliśmy, a raczej jedliśmy :) Czekam jednak jeszcze na to aż w końcu będę pamiętała o zaniesieniu do laba filmów do wywołania i zeskanowania.

Tymczasem S. kupił mi dynię, bo podczas przerwy obiadowej w pracy, czytając ten oto wpis stwierdziłam, że praktycznie nie jadłam jeszcze dyni tej jesieni i postanowiłam ugotować pyszną zupę.
Spotkałam się jednak z sprzeciwem i stwierdzeniem, że ciasto będzie lepsze.
Cóż, w każdym razie głęboko wierzę w to, że nie powinno się piec, gdy się jest zdenerwowanym, bo albo nic się nie udaje albo już z pewnością ciasto nie wyrośnie.
No i nie wyrosło!
Choć może i w ciszy i spokoju by nie wyrosło... ale ja tam wiem swoje i już! ;)
Na szczęście wyszło smaczne. Choć usłyszałam, że "nienienie, dynia na słodko to jednak nie to..."
I niech ktoś jeszcze raz powie, że kobiety są marudne :D


Na ciasto potrzebujecie:

-około ćwierć nieco większej dyni
-200ml oleju
-1 opakowanie cukru waniliowego
-1 1/2 szklanki mąki
-1 łyżka proszku do pieczenia ( może być nieco więcej, może wtedy bardziej wyrośnie ;)

Z dyni robimy mus. Czyli: usuwamy z dyni pestki i kroimy ją na mniejsze kawałki, układamy w formie, do której nalewamy na około 1cm wysokości i pieczemy przez około 40 minut w temperaturze 180 stopni. Gdy będzie już miękka, ostudzamy lekko i usuwamy z niej skórkę, po czym blendujemy kawałki na gładką masę, czyli nasz mus.

Olej podgrzewamy i wsypujemy cukier, czekamy aż się roztopi. Teraz opcjonalnie możemy dodać np. skórkę z pomarańczy, cynamon, kardamon, co dusza zapragnie i żyje według was w zgodzie ze smakiem dyni ;)
Następnie do olejno-cukrowo-cośtam masy dodajemy mus z dyni.
Ale! pół szklanki z tego musu odkładamy na później, na polewę.
Jeszcze raz lekko podgrzewamy i odstawiamy do ostygnięcia.
Gdy ostygnie dodajemy mąkę.
I... to wszystko!
Wrzucamy do piekarnika.
Piekarnik ustawiamy na około 180 stopni i pieczemy około 45 minut. Ale jak zwykle wszystko zależy od piekarnika, więc lepiej sprawdzać co jakiś czas patyczkiem i ogólnie nie zostawiać ciasta w samotności :)
Ja obecnie piekę w starym piekarniku gazowym, gdzie nawet nie bardzo gdziekolwiek jest termometr, a więc wariuję totalnie, bo wcześniej miałam to szczęście mieszkać w mieszkaniu z elektrycznym piekarnikiem.
No ale uczę się i już nawet przestałam przypalać co się da. :)

aaa no polewa! robienie polewy do tego ciasta przy udziale musu dyniowego, który sobie odłożyliśmy polega na tym, że wspomniany mus mieszamy np. z cukrem pudrem, roztopioną czekoladą lub dżemem i polewamy nią ciasto, oczywiście wcześniej ostudzone!

tak
lub
tak - dziś do śniadania, dla przełamania słodkiego smaku 
ciasto polałam naturalnym jogurtem
sojowym, którego kilka opakowań przyjechało z nami z Niemiec. :)
Odwieczne pytanie: dlaczego u nas nie ma tak łatwo dostępnych i tanich produktów, chociażby słynnej firmy produkującej takie przysmaki ? 


Ostatnio przypomniałam sobie też o tym, że u rodziców w domu leży nasza maszyna do robienia mleka roślinnego. Jakoś została zapomniana, a to dlatego, że jakoś nam się to mleko nie udawało.
Może ktoś z was ma jakiś sprawdzony przepis? 
Ja gdy robiłam w maszynie mleko, sugerowałam się proporcjami podanymi w instrukcji i okej, mleko jako mleko do wypicia w kubku było całkiem spoko, ale do wypieków nie mówiąc już o kawie i majonezie zupełnie się nie nadawało.
Ktoś coś wie na ten temat? :)



piątek, 4 października 2013

Jesień, kabaczki i pomidory

W końcu! Post już wisiał w roboczych prawie dwa tygodnie, nie mogłam znaleźć kabla, zgrać zdjęć, blablabla...
Ale do rzeczy :)

Nawet nie wiem kiedy to minęło, kiedy zaczęły żółknąć liście, kiedy zaczął padać deszcz, słońce i niebo przybrało odcień jesienny, kiedy nie zdążyłam popływać w jeziorze, kiedy sierpień powiedział mi "do zobaczenia za rok",kiedy wyciągnęłam jesienne buty, swetry i kiedy wieczorami zaczęłam czuć na twarzy zimowy powiew wiatru. Uwielbiam jesień. Wrzesień to zdecydowanie mój ulubiony miesiąc w roku. Od kiedy jednak jestem zmuszona spędzać jesień w mieście nie bardzo ją czuję, tym bardziej ucieszyłam się, gdy tydzień temu pojechaliśmy na dwa dni na wieś ze znajomymi. Kilkugodzinny spacer po lesie, szukanie grzybów, mnóstwo zwierząt wokół, smak kwaśnych, zimnych jabłek, wspólne pieczenie pizzy z uzbieranymi grzybami, wieczorne ognisko. W końcu poczułam moją ukochaną jesień i... zatęskniłam za domem, za lasem, za moimi futrzakami. Może kiedyś będę miała takie szczęście, by stworzyć takie swoje miejsce, gdzie będę mogła się cieszyć z jesieni co roku i wdychać radośnie chłodne, jesienne powietrze, czytając opatulona w koc książkę na ganku ;D
Kulinarnie starałam się w ciągu ostatnich dwóch już w sumie prawie miesięcy jak mogłam. Pierwszy raz zmierzyłam się z wekowaniem i już to uwielbiam :D Gdyby tylko moja obecna kuchnia na mojej obecnej stancji tylko na to pozwoliła z pewnością powstałoby o wiele wiele więcej słoików. A tak, wykorzystywałam na to dni spędzone w rodzinnym domu, gdzie kuchnia pozwala na takie eksperymenty.
Powstały między innymi ogóreczki z chilli, fasolka szparagowa w sosie, trochę musu jabłkowego z przydomowej dzikiej jabłonki i na życzenie pana Selera sojaki a la śledź w octowej zalewie, niestety jednak nie udało mi się dorównać jego smakowym wizjom z lat młodzieńczych, gdy skosztował tak przygotowane przez mamę kolegi kotlety sojowe. Mi tam smakują.W związku z tym resztę słoików zostawię sobie na zimowe lunche w pracy :)
Ostatnio dostaliśmy też od mamy Selera dwa wielkie kabaczki, z mniejszego zrobiliśmy pyszną zapiekankę, na którą podam wam dziś przepis, zacznę jednak od pierwszego dania. Rzadko mi  się to zdarza, ale czasami uda mi się ugotować obiad z prawdziwego zdarzenia, jak na panią domu przystało, dwudaniowy. Z zupą jako pierwsze danie. A do tego tym razem była to pomidorówka! :)
Niby nic wielkiego, ale ja zupy gotuję raczej rzadko, ale ta zachwyciła mnie tym, że została wykonana serio w 100 procentach z pomidorów + przyprawy. A do tego cudowna śmietanka migdałowa. :)

ZUPA POMIDOROWA Z ŚMIETANKĄ MIGDAŁOWĄ

Składniki:

zupa:
-ok. 1 kg pomidorów ( sklepowe jeszcze są spoko, więc do dzieła! Chyba że ktoś ma dostęp do ogródkowych, to zupa będzie jeszcze milion razy pyszniejsza :)
-1 średnia cebula
-2 ząbki czosnku
-przyprawy: sól, pieprz, bazylia, tymianek, szałwia

śmietanka:

-garść migałów, mogą być np. w płatkach, bo je często łatwiej jest dostać w jakimś osiedlowym sklepie :)
-kilka łyżek wody


Cebulkę podsmażamy aż się zeszkli, dodajemy pokrojone drobno ząbki czosnku i jeszcze chwilę smażymy. W międzyczasie sparzamy pomidory, obieramy je ze skórek i kroimy w ćwiartki.
Wrzucamy do garnka i gotujemy około 20 minut na wolnym ogniu.
Pod koniec dodajemy przyprawy. Ja dodałam sól, pieprz czarny, tymianek, troszeczkę szałwii oraz bazylię.
Jeszcze chwilę gotujemy, by przyprawy się przeżarły i następnie miksujemy na krem blenderem.

Migdały miksujemy z wodą, tak by powstała przypominająca gęstą śmietanę konsystencja.

Zupę podajemy delikatnie polaną śmietanką migdałową.




No dobrze, to teraz mogę wam podać przepis na zapiexa kabaczkowego.
Oczywiście zamiast kabaczka można użyć cukinii lub bakłażana, ale jako że zaobserwowałam, że wszyscy ostatnio zostają obdarowywani kabaczkami, to niech będzie kabaczek :)

W zależności od wielkości kabaczka proporcje nam się zmienią.

Na średniej wielkości kabaczka, oprócz średniej wielkości kabaczka, potrzebujemy: :)
-około 4 pomidorów, najlepiej słodkie i soczyste, jeszcze można takie znaleźć.W supermarketach powoli pojawiają się te wodniste, więc warto odwiedzić jakiś targ lub warzywniaczek, tam są jeszcze spoko.
-mąkę
-bułkę tartą
-przyprawa do gyrosa
-roztarte dwa ząbki czosnku lub czosnek granulowany
-200g wędzonego tofu
-sól, pieprz

Kabaczka kroimy na plastry grubości około 1cm. Można jeszcze usunąć pestki, ja o tym zapomniałam, nie było jakiejś tragedii, ale jeżeli komuś bardzo to przeszkadza, to niech lepiej usunie. Bułkę tartą z mąką mieszamy mniej więcej w proporcji 1:1 (np. pół szklanki mąki : pół szklanki bułki)  i dodajemy pół paczuszki przyprawy do gyrosa. Plastry kabaczka otaczamy w panierce i smażymy na złoty kolor. Pomidory kroimy w plastry. I teraz tak: wyciągamy formę, naczynie żaroodporne, coś w tym zamierzamy robić zapiekankę i układamy warstwowo - kabaczek, pomidory, tofu i przyprawy: sól, pieprz, liść lubczyku ;) i tak dalej aż skończą nam się składniki. Mi wyszły dwie warstwy, na samym wierzchu położyłam jeszcze warstwę kabaczków.
Podajemy z sosem pomidorowym i kaszą gryczaną.
Jest naprawdę pyszne!






Śmietanka migdałowa nadaje się też doskonale do porannych naleśników z najlepszymi powidłami mamy.
Natomiast najlepsze poranne naleśniki robi nikt jak pan Seler, który oczywiście łaskawie mógłby się wziąć za napisanie posta jakiegoś skoro tak pysznie sobie razem jemy ;)








No i moje urodziny jakoś tak po drodze się pojawiły. Tym razem bez torta, ale nadrobiłam to kilka dni później w Berlinie ;)
Bez słodyczy jednak się nie obyło, przyjechały do mnie dwa kawałki szarlotki z Avocado w Gdańsku.
Specyficznie jak dla mnie, nieco indyjsko przyprawionej, ale dobrej!
I muffiny od siostry w kartoniku pełnym suszonych pachnących liści i owoców z ogródka.
Jak sama podkreśla była to wersja awaryjna, bo planowała dla mnie tort ♥ , który jednak nie przeżyłby podróży pociągiem. :)




Oprócz tego w czasie od napisania tego posta aż do zgrania zdjęć sporo się ugotowało, no i relacja z Berlina czeka - część fot jest w wersji analogowej, ale to po kolei jakimś  następnym razem.




środa, 31 lipca 2013

Letnie desery , słowa i obrazy

Lato przemyka między palcami nieubłaganie, chwilami już wyczuwam w powietrzu jesień i choć szkoda mi upałów i żarzącego słońca to ten jesienny powiew wiatru pojawiający się co jakiś czas budzi we mnie dreszczyk szczęśliwego niepokoju. Wrześniową jesień uwielbiam, tę słoneczną, ze sztormem, spadającymi kilogramami liści i wzburzonym jeziorem o kolorze błękitu pruskiego.
Tymczasem gdy akurat nie pracuję i nie wracam wieczorem do domu, to gotuję i piekę, troszkę tęsknię za czasami, gdy w każdej chwili miałam czas, by upiec co najmniej drożdżówkę z jabłkami. Dorosłość, proszę państwa :D Ale ogarniam się, ogarniam powoli. I dobrze. Przez ostatnie kilka miesięcy ogarniania się, a szczególnie ostatni miesiąc miałam przy sobie cudownego pana Selera, który zawsze dbał o dobrobyt mojego brzusia, gdy ja nie miałam akurat czasu ♥.  Te czasy póki co się kończą, bo pan Seler opuszcza moje mieszkanie. Choć między nami szepnę, że mam nadzieję, że nie końca, gdyż przeprowadza się jedynie ulicę dalej ;)
Jestem też już od miesiąca w nowym mieszkaniu, pokój oceniam na już urządzony i przyzwyczajam się do mieszkania na stancji, dzielenia łazienki z trójką innych ludzi. Przez większość studiów miałam to wielkie szczęście mieszkać jedynie z siostrą i miałyśmy calutkie mieszkanie tylko dla siebie. Ale nie narzekam! jest super, w samym sercu Olsztyna, gołębiami na balkonie i zapleczem kuchennym restauracji w podwórzu - istne china town! :)
Odwiedziłam też w lipcu Lubiąż, a dokładniej Slot Art Festival, zakochałam się i chcę wracać tam co roku. Tylu wspaniałych ludzi, cudowna atmosfera, muzyka, miejsce i milion rzeczy, których jeszcze nie znam, ale chciałabym poznać.


Ostatnio, a w sumie to już jakieś 3 tygodnie temu byliśmy z panem Selerem w moich rodzinnych stronach. Z tej okazji kupiliśmy, a raczej pan Seler kupił super ekstra wino z francuskich wzgórz oraz upiekliśmy, a tak naprawdę to ja upiekłam ;) ciasto z musem truskawkowym. Były to wtedy chyba już ostatki truskawek. CZEMU TAK KRÓTKO?! pytam się co roku.

A ciasto wyglądało tak:






A robi się je tak:

Składniki:

BISZKOPT
-2 szklanki mąki
-1 szklankę cukru
-1 łyżkę proszku do pieczenia
-1/2 szklanki oleju
-1 szklanka sojmleka



BUDYŃ:
-2 opakowania budyniu waniliowego
-3 szkl. mleka
-2 łyżki cukru

MUS TRUSKAWKOWY:
-ok. 700 g truskawek
-5 łyżek cukru,
-1/2 łyżeczki agaru

Zaczynamy od biszkoptu. Miksujemy ze sobą wszystkie składniki, nastawiamy piekarnik na około 200 stopni i pieczemy aż ładnie zbrązowieje ( około 0,5h). Następnie przyrządzamy budyń. Od podanej ilości mleka odlewamy 1/2 szklanki i w tej szklance mieszamy proszek budyniowy. Resztę mleka gotujemy, gdy już prawie będzie wrzało wlewamy rozpuszczony budyń i gotujemy aż mocno zgęstnieje. 
Teraz zarówno biszkopt jaki i budyń studzimy. Gdy i jedno i drugie ( z naciskiem na biszkopt!) będzie chłodne ścinamy na równo górę biszkoptu jeżeli jest taka potrzeba, a zazwyczaj jest i rozsmarowujemy budyń. Odstawiamy na bok. Teraz najważniejsze - mus. Truskawki oczywiście najpierw czyścimy, następnie miksujemy blenderem na gładką masę i wrzucamy do garnka. Podgrzewamy zmiksowane truskawki w międzyczasie dodając cukier, gdy ten się rozpuści, dodajemy agar i gotujemy jeszcze kilka minut aż ten się rozpuści. Ciekłym jeszcze musem zalewamy górę ciasta, gdzie jest już budyń i odstawiamy w chłodne miejsce do całkowitego ostygnięcia musu.

Gotowe! :)
Było trochę nerwów, gdyż wcześniej nigdy za bardzo nie bawiłam się agarem. Koniec końców na szczęście był pyszny.
A mus sam w sobie jest cudowny, można go jeść prosto z pucharka, dodać taką warstwę do tortu, w dalszych wariacjach wyjść z tego może pyszna truskawkowa lub inna owocowa panna cotta - to mój kolejny plan, ach! opcji jest mnóstwo i można śmiało eksperymentować.

A teraz historia pewnego ciepłego wieczoru...

TARTA WANILIOWO - BRZOSKWINIOWA

Składniki:

SPÓD:
-2 szklanki mąki
-1/3 szklanki oleju
-kilka łyżek wody
-opcjonalnie rozkruszone migdały

MASA:
-2 szklanki mleka roślinnego
-3-4 łyżki cukru
-około 0,5 szklanki kaszy manny
-kilka kropel aromatu waniliowego
-4 łyżeczki mąki ziemniaczanej

+ puszka brzoskwiń lub kilka świeżych

Przygotowujemy ciasto do tarty po czym odstawiamy je na około pół godziny do lodówki. W tym czasie zabieramy się za masę.
1,5 szklanki mleka wlewamy do garnka, dodajemy cukier i aromat. Do reszty mleka (0,5 szklanki) dodajemy mąkę ziemniaczaną i dokładnie mieszamy, najlepiej widelcem, aby dobrze pozbyć się grudek. Mleko w garnku podgrzewamy aż rozpuści się cukier, nie czekamy aż się zagotuje - gdy zobaczymy, że zacznie parować możemy dodać mleko wymieszane z mąką ziemniaczaną i po chwili także kaszę manną, ale stopniowo! by uniknąć grudek. Całość jeszcze chwilę podgrzewamy na małym ogniu, cały czas mieszając, gdy zacznie gęstnieć i przyjmie ostatecznie konsystencję gęstego budyniu, zdejmujemy z ognia i ostawiamy do ostygnięcia.
Ciasto na spód tarty w tym czasie wykładamy do formy i pieczemy w temperaturze 180 stopni około 30 minut i także zostawiamy do ostygnięcia.
Następnie wykładamy zimną masę na zimny spód, układamy ślicznie brzoskwinie i zajadamy w miłym towarzystwie.




A tu kila obrazów lipcowych...

ukochane Cafe Cynamon na Slocie

Bańki, bańki!




Jeden z lipcowych obiadów - zielone risotto z groszkiem, marchewką i szpinakiem, kapucha oraz kotleciki z kaszy jaglanej.


Nieodłącznym elementem nowego mieszkania jest kot, królowa śpiąca pod baldachimem i będąca w centrum wszystkich spotkań towarzyskich, rozmów między mieszkańcami i życia codziennego każdego z nas. Proszę państwa oto Tutka. Rozpieszczona złośnica, ale czasami aż trzeba ją przytulić.
Choć najczęściej wtedy akurat nie chce.




Nowe widoki....







i ♥

  









środa, 19 czerwca 2013

powróciłam z truskawkami - oczywiście.

Długa, oj, długa ta moja nieobecność tutaj była. Głupio mi, choć przyznaję, że fajnie jest, gdy życie wirtualne nie jest priorytetem.
Na głowie sesja, zaliczenia, praca, praca i jeszcze raz praca oraz nadchodząca przeprowadzka, więc gdy już złapię oddech to wolę oddychać świeżym, letnim powietrzem gdzieś nad jeziorkiem niż tym prosto z blokowiska lub jeszcze gorzej tym pokojowym, nierzadko zawierające aromatyczny zapaszek kociej kuwety i sierść tegoż samego zwierza :D
Ach! mniejsza o to! Nie będę się rozdrabniać, tłumaczyć, opisywać co i jak się wydarzyło. Podejrzewam, że   z czasem coraz częściej prawdziwe życie będzie mnie bardziej pochłaniać. W sumie to fajne, dreszczyk niepewności, jakiś tam nowy etap w życiu, nic nie możesz zaplanować, ale wiesz, że będzie cudownie :)
Choć przyznaję, że brakuje mi nieco gotowania dla samego gotowania, dla przyjemności, eksperymentu, smaku i odprężenia w spokoju, bez pośpiechu.
Trochę mało takich chwil ostatnio. Dokładniej mówiąc ostatnich kilka takich chwil miało miejsce w majówkę, w przytulnym mieszkanku w Gdańsku. Były to chwile, które już znalazły stałe miejsce w naszych głowach, bo stały się początkiem czegoś ciepłego, otulającego serducho ... no i żołądki ;)


Mimo wszystko jemy,a w kuchni dzieje się stosunkowo dużo, może nie codziennie,ale! odruchem bezwarunkowym stało się już robienie fot powstającemu jedzeniu, więc dokumentacja jest, ale kto spamięta te wszystkie przepisy? często powstające na totalnym fristajlu.
Tak się też życie ułożyło, że mniej więcej od półtora miesiąca gotuję razem z panem VeganBestSelerem :) Także gdzie blogerów dwóch tam żarcia pysznego mnóstwo, postów za to brak - namawiamy się nawzajem do wzięcia w garść!


No więc tak... pojawiły się  truskawki w międzyczasie, prawda? i rabarbar mój ukochany.
Powstał tort na vegan bruncha.
Kilka ciach rabarbarowym, tych najzwyklejszych, świeżych, lekko kwaśnych i orzeźwiających.
Trwa lato, totalne! Ostatnio niewiele go odczuwam, bo jestem kilka godzin w ciągu dnia zamknięta w czeluściach sklepu plastycznego, ale lato jest, ewidentnie je czuć w powietrzu także wieczorami, gdy dodatkowo wszystko co kwitnie zaczyna jeszcze intensywniej pachnieć.
Do tego dochodzą posiłki na balkonie! ♥ nawet ten post powstaje na świeżym powietrzu z dobrym kawałkiem ciasta i bezalkoholowym piwkiem pod ręką :)

Latem ogólnie tęsknię za lekkim, rześkim jedzeniem. Powrócę więc minimalistycznie, ale pysznie. Tak jak powinno być pod koniec czerwca.
Ostatnio pół dnia marzyłam o najzwyklejszym makaronie z truskawkami.
Ugotowaliśmy pełnoziarnisty makaron, przygotowaliśmy truskawy, myjąc je i przecinając na pół.
Do tego powstała śmietanka z nerkowców i słonecznika, właśnie taka szybka i spontaniczna.

Do jej przyrządzenia potrzebowałam:

-3/4 szklanki mleka roślinnego
-1/3 szklanki nerkowców
-sporą garść słonecznika
-aromatu waniliowego i/lub startą wanilię
-cukru
-1,5 łyżeczki soku z cytryny
-łyżki oleju

Wszystko wrzucamy do jednego pojemnika i blendujemy aż wszystkie ziarna będą totalnie zmielone.
Według uznania możecie dodać więcej lub mniej cukru, więcej wanilii lub zupełnie ją pominąć lub na przykład zastąpić aromat waniliowy aromatem śmietanowym, dodać truskawki lub inne owoce. Róbcie z tym co chcecie!
Makaron standardowo posypujemy świeżymi truskawkami, polewamy śmietanką i delektujemy się w promieniach słońca.

:)





słoneczne obiady ♥


A słodkie tło kulinarne dzisiejszego wpisu sponsoruje pyszny Piegus według I Can't Believe It's Vegan :) Wypróbujcie! jest tak samo pyszny jak prosty do zrobienia.




poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Udajmy, że jest dziś wiosna

a równie dobrze moglibyśmy udawać, że jest jesień, jedząc mocno rozgrzewającą zupę.
Och, jakże tego dzisiaj potrzebowaliśmy!
Bo wiosna jest dziś jesienna i nawet kot spogląda smutno w okno, kicha i śpi.



Składniki:

-1,5 litra bulionu warzywnego
-4 wielkie ziemniaki
-nieco makaronu
-1,5 szklanki grochu łuskanego, połówki
-marchewkę
-trochę groszku konserwowego, bądź świeżego
-dużą cebulę
-dużo, dużo świeżej pietruszki
-przyprawy: tradycyjne, bo sól, pieprz ziołowy, majeranek i szczypta Indii - garam masali

Co jest do pokrojenia kroimy w kosteczkę. Ziemniaki spokojnie na większe kawałki, osobiście tak lubię najbardziej. Ziemniaki, marchewkę, groch wrzuamy do bulionu i zaczynamy gotować. Potem po kolei z odstępami czasu wrzucamy makaron, zielony groszek. Cebulę przysmażamy i również dajemy do gara. Na koniec pietruszkę i przyprawy. Jeszcze chwilę gotujemy.
Na talerzu podajemy posypaną śmiałą garścią rukoli.

Do tego zrobiłam paszteciki...
Jeżeli miałabym wymienić smak, który kojarzy mi się z zeszłym latem, to po oliwkach zdecydowanie byłaby to ... musztarda dijonska :) Jedzona leniwie z pomidorem na kanapkach, smarowanych na na wylotówce z Pragi lub w przemokniętym namiocie na festiwalu.
Od tamtej pory polubiłam ją jeszcze bardziej.
Dzisiaj w sklepie chwyciłam słoiczek.

Zasady prostsze być nie mogą, ale paszteciki dodadzą niezłego smaczku każdej zupie. A na przekąskę też są niczego sobie.
Chwyćcie:
-paczkę gotowego ciacha francuskiego ( sprawdzajcie składy! )
-kilka łyżek musztardy dijonskiej
-opcjonalnie:  pokrojoną drobniutko cebulę

Wycinamy w cieście kwadraciki, smarujemy musztardą, wrzucamy cebulkę, sklejamy i do piekarnika!
Pieczemy w około 180 stopniach aż będą ślicznie brązowe.


A w czwartek odwiedziliśmy stolicę. Cieszę się, że mam znajomych, którzy mimo na przykład bolących stóp   zejdą ze mną pół miasta w poszukiwaniu dobrego wegańskiego żarełka. Nie wnikam, czy rozumieją tę fascynację, choć wegetariańska część grupy na pewno bardziej. O wegańskiej nie wspominając ;)
W każdym razie odwiedziliśmy w końcu to miejsce:

Zamówiliśmy prawie wszyscy seitanexy z sosem musztardowym i ostrym....
pycha!
Obawiałam się tego, czy najem się w ogóle jednym burgerem, gdyż serio wpadłam tam na totalnym głodzie, ale trzymało mnie cały długi wieczór.
I tak dobrze mi było, tak dobrze :)
Choć cena jest nieco wygórowana, rozumiem to doskonale. W końcu Krowarzywa jeszcze młoda jest i życzę jej na przyszłość jak najlepiej! :)

seitanex
no i taka pamiąteczka z Krową.





Buła    :)