wtorek, 30 grudnia 2014

Eiersalat czyli historia sałatki bezjajecznej, która może być również pastą.

Historia Eiersalat czyli sałatki bezjajecznej, która może być również pastą jest tak naprawdę stosunkowo krótka :)
Eiersalat, czyli z niemieckiego języka sałatka jajeczna jadana była u mnie w dzieciństwie po Wielkanocy, gdy po "wojnie na jajka" w koszyczku zostawał stos jajek z pobitymi skorupkami  (do tej pory muszę grać z tatą w tę grę, choć jajojadem jest obecnie w rodzinie jedynie on sam :D). Stos pobitych jajek szybko przy pomocy majonezu i jakiejś zieleniny zamieniał się w sałatkę, którą spokojnie można było podawać do zwykłych obiadowych dań.
Eiersalat jest dla mnie niezaprzeczalnie w pierwszej dziesiątce moich ulubionych comfort foods.
Jednak już jako wegetarianka przestałam przepadać za jajkami, wiedziałam skąd pochodzą i choć nawet lubiłam ich smak, to na samą myśl o zjedzeniu ich robiło mi się niedobrze.
W końcu zupełnie zniknęły z mojego jadłospisu, zostałam weganką i uważam, że to była najlepsza rzecz jaką udało mi się zrobić w życiu! :)
Eiersalat też poszedł w zapomnienie, szczególnie, że mama jak się okazało nigdy nie przepadała za jajkami, a jakiś czas temu i tak poszła w ślady swoich córek, odrzuciła wszystkie produkty odzwierzęce i jest szczęśliwą pięćdziesięcioletnią weganką ♥♥♥
Smak sałatki jajecznej wrócił do mnie jak bumerang, przywołując miliard wspomnień z dzieciństwa, gdy zmęczona podróżą z Olsztyna do Berlina zaszłam do słynnego berlińskiego Goodies na Warschauerstraße. Nie zastanawiając się zbyt długo zamówiliśmy chai latte i "Bagel mit veganem Eiersalat".
Ooo pychota!
Smak był idealny, ale najbardziej zrobiła na mnie wrażenie konsystencja tej sałatki, która tutaj faktycznie robiła za pastę kanapkową ( i muszę przyznać, że taka forma jest najfajniejsza ;). Konsystencja zupełnie przypominała jajo - może to zabrzmi obrzydliwie, ale wyczuwalne były grudki, które do złudzenia przypomniały ugotowane białko, wyczuwalna była także specyficzna konsystencja żółtka.
I mimo tego, że wegańsko w Berlinie wszystko jest możliwe, to wychodząc z lokalu jeszcze raz sprawdziłam, czy kanapka na pewno była wegańska - oczywiście była.:)
Od września z panem Selerem wracaliśmy do smaku i niesamowitej konsystencji tej pasty, aż w końcu poszperałam tu i tam, przemyślałam to i tamto i... wyszła!
Najprawdziwszy Eiersalat!!! z tym, że milion razy lepsiejszy od tradycyjnego, bo wegański, etyczny, zdrowszy i lżejszy :)


Składniki na około 500g wegańskiego Eiersalat ( jeżeli chcecie mniej to podzielcie składniki):

- puszka cieciorki / lub odpowiednio dużo uprzednio namoczonej i ugotowanej suchej ciecierzycy
- około 100g ugotowanego makaronu - bez różnicy jaki, aby był w miarę gruby, ja miałam resztkę makaronu Farfalle
- niewielka cebulka
- około łyżeczki czarnej soli Kala Namak ( konieczna!)
- dwie łyżeczki musztardy
- kilka łyżek wegańskiego majonezu
-  sól
- pieprz
- łyżeczka kurkumy
- jakaś zielenina, np. świeża posiekana pietruszka lub szczypior


Makaron gotujemy w osolonej wodzie aż będzie al dente. Ugotowany dajemy do jednej miski wraz z odsączoną cieciorką. Oba składniki miksujemy blenderem na masę, ale niezbyt mocno - mają zostać widoczne grudki makaronu. Cebulkę siekamy w bardzo drobną kostkę i wrzucamy do masy. Dodajemy kilka łyżek wegańskiego majonezu, musztardę. Przyprawiamy czarną solą Kala Namak i pieprzem. Dla zdrowia i koloru dodajemy łyżeczkę kurkumy.
Wszystko energicznie mieszamy łyżką.
Posypujemy zieleniną.
Gotowe!

Spożywamy prosto z miseczki zagryzając kawałkiem razowego chleba lub bezpośrednio na kanapce.


Bajecznie proste, a z pewnością jest to danie, które na stałe zagości na waszym roślinnym stole :)



Sabince dziękuję za piękny kubeczek :D






Z ogłoszeń parafialnych: dziś w końcu powstał fanpejdż fejsbukowy Vegan Fairytale, więc jeżeli lubicie czytać moje wypociny, to zapraszam do lajkowania :D
www.facebook.com/veganfairytale



sobota, 13 grudnia 2014

Pomarańczowa grudniowa tarta

Święta coraz bliżej. Staram się jak mogę, mimo braku śniegu, poczuć ten klimacik. Także w obroty poszły przyprawy korzenne, grzańce, cynamonowe kawy, herbatki o smaku pieczonego jabłka, a od wczoraj chodzimy na spacery na nasz nędzny dość jarmark świąteczny, gdzie śmierdzi kiełbą, ale jest grzaniec i ładne światełka. Stancjową kuchnię też ozdobiłam chińskimi ozdóbkami, w piekarniku rośnie pierwszy piernik, a na mym talerzu mega mega dużo cytrusów, codziennie - aż mnie podniebienie piecze :D
I pierwszy raz w ten świąteczny czas marzy mi się własny kąt, pełny świecidełek, mikołajowych skarpet nad kominkiem, gdzie moglibyśmy z panem Selerem przy długim, dużym drewnianym stole gościć wszystkich naszych bliskich... Może się starzeję, ale skoro pan Seler tego po trzydziestce nie robi, to ktoś musi ;))
Jakiś czas temu, gdy moje kubki smakowe dopiero zaczęły przełączać się na tryb świąteczny, a szczególnie cytrusowy ( zdaje się, że ostatnio pisałam, że nie jestem fanką cytrusów, no więc zawsze tak było, nie wiem co się w tym roku ze mną dzieje - wszystko co cytrusowe mogłabym pochłaniać w tonach o_O) upiekłam tartę pomarańczową. Z pozoru trochę nudna jeżeli chodzi o wygląd jeszcze przed ozdobieniem plastrami pomarańczy, w smaku jednak przypadnie każdemu fanowi i każdej fance cytrusów i pomarańczy i zimowych smaków. Kojarzycie może takie cukierki dwukolorowe, zakręcone? śmietankowo-pomarańczowe chyba były... teraz tak mi się skojarzyło, że być może smak tej tarty jest nieco podobny, choć z pewnością pomarańcza jest tu zupełnie prawdziwa i ... jakaś taka bardziej zimowa :)

Składniki:

na spód średniej wielkości tarty:

-1,5 szklanki mąki
-kilka łyżek margaryny wegańskiej/ oleju
-kilka łyżek wody
-łyżeczka cukru
-kilka zmielonych dowolnych orzechów
-szczypta cynamonu

Uwaga! ja zrobiłam taki standardowy spód, bo akurat takie standardowe składniki miałam w domu. Serio jednak wyobrażam sobie, że o niebo lepszy mógłby być spód na przykład na bazie samych orzechów i daktyli - zdrowiej, bezglutenowo i z pewnością ciekawiej!

Masa superklasa ;):

- kostka naturalnego tofu
-5 odważnych łyżek sojowego jogurtu naturalnego ( kupionego lub własnej roboty)
-jedno opakowanie przyprawy korzennej - jeżeli lubicie mniej intensywniej, to mniej
-pół pomarańczy, bez skórki of kors ;)
-3/4 szklanki cukru trzcinowego
-opcjonalnie możecie dodać również skórkę pomarańczową lub całą pomarańczę - eksperymentujcie!

Z podanych na ciasto składników  ugniatamy kulkę ciasta, którą wrzucamy, najlepiej zapakowaną w folię spożywczą, na pół godziny do lodówki.
W tym czasie wszystkie składniki na masę miksujemy na pomocą blendera na gładką masę - proste.
Spód ciasta wyjmujemy z lodówki, rozwałkowujemy i wykładamy nim formę. Nakłuwamy w kilku miejscach widelcem i wrzucamy do rozgrzanego do około 180 stopni piekarnika na 5-10 minut.
Po tym czasie spód wyciągamy i wylewamy na niego masę.
Znów wrzucamy do piekarnika i tym razem trzymamy tam około 30 minut, aż masa się ładnie zetnie.
Po tym czasie tartę chłodzimy, oprószamy cukrem pudrem, startą skórką pomarańczy, plastrami pomarańczy, orzechami włoskimi i czym jeszcze zapragniecie :)

Cudownego grudnia Wam życzę! ♥♥♥♥








Na grudzień zamiast kolęd, Grimes :







poniedziałek, 1 grudnia 2014

D.I.Y Jogurcik roślinny

Nadal leżę i choruję, ale już przynajmniej ogarniam co się dzieje wokół mnie, mogę rozmawiać, pisać, oglądać - jupi!
Choć przez pierwsze dni byłam jak takie leżące warzywko zdana na pomoc i obiady pana Selera, to od kilku dni znowu staram się działać w kuchni.
Zrobiłam zakupy w vegekoszyku - sery i jogurty, te ostatnie z bakteriami probiotycznymi, co jest teraz dla mnie  szczególnie ważne, by odbudować sobie nieco florę bakteryjną. Wiem, że niektóre roślinne jogurty dostępne np. w stacjonarnych sklepach nie posiadają czasami takowych, co dla mnie osobiście mija się z sensem jedzenia jogurtów i smak już też jakiś taki "niejogurtowaty". W każdym razie jedząc właśnie taki jogurcik z pyszną cynamonową owsianeczką pomyślałam sobie, że to nie może być aż takie irytująco trudne, by zrobić go samemu - wiecie, taki gęsty, świeży jogurt, nieco kwaskowaty, zamknięty w słoiczku... mmmm! Pamiętałam jak znajomy opowiadał, że robi swoim dzieciom sam jogurty ( co prawda na bazie mleka krowiego), dawno temu przeglądałam mnóstwo rad, szukałam w sieci bakterii probiotycznych i w końcu z tego wszystkiego dostałam bólu głowy i sobie odpuściłam temat ( wcinając na florę bakteryjną żołądka kiszonki maminej roboty:)
Tym razem jednak, mając sporo czasu i mając na uwadze, że jestem na obrzydliwych antybioksach, które totalnie wyjaławiają mój organizm, postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce, mając jednocześnie gdzieś tam w głowie milion rad na ten temat oraz informację z lekcji biologii w podstawówce - bakterie w sprzyjających warunkach się rozwijają.
Zakładając, że mleko posiada super warunki dla tychże pracowitych bakteryjek ( no bo przecież dobrze im tam, wcale nie zanosi się, by chciały się stamtąd wyprowadzić! ) sprawa stała się jaśniejsza. ;)

Składniki:
-mleko roślinne ( na początek najlepiej sojowe)
-kilka łyżek roślinnego jogurtu z bakteriami probiotycznymi
-słoik
-koc
-gazeta

Tak, dobrze przeczytaliście powyższy skład, co oczywiście nie oznacza, że będziemy zagęszczać mleko ekstraktem z koca ;)
W zależności jak duży mamy słoik ( ja miałam taki po ogórkach, niecały litr się tam chyba mieści) wlewamy odpowiednią ilość mleka do rondelka. Odpalamy kuchenkę i podgrzewamy powoli mleko, nie może się ono zagotować, powinno być bardziej letnie :) i parować. Wyłączamy kuchenkę lub pod koniec podgrzewania dodajemy kilka kopczastych łyżek gotowego jogurtu ( tak na oko powinna to  być ilość małego kubeczka jogurtu, czyli około 130g). Mieszamy jeszcze chwilę, aby jogurt z mlekiem się w miarę połączyły i przelewamy wszystko do dużego słoika.
Słoik szczelnie owijamy gazetą, otulamy kocem i kładziemy pionowo na ciepły kaloryfer.
Teraz mamy wolne, bo słoik powinien tam stać około 10-12 godzin lub po prostu całą noc.
Teraz, gdy kaloryfery grzeją są to idealne warunki, przyznam się jednak szczerze, że jeszcze nie wiem jak rozwiązać tę sprawę w okresie przejściowym tzn. gdy na zewnątrz zimno, a administrator budynku stwierdzi, że już i tak nie warto grzać. Jest coś takiego jak jogurtownica, które można w miarę tanio kupić chociażby na słynnym portalu aukcyjnym, ale to jest sprawa do przemyślenia. Tu i teraz chciałabym pokazać sposób najprostszy, który nie wymaga żadnego specjalistycznego sprzętu itd.
Wracając po około 12h, rozbieramy jogurt z koców i gazet i wstawiamy go na kilka godzin do lodówki. W tym momencie zacznie się on rozwarstwiać, a na samym dole będzie najgęstsza część - czyli pysznusi, gęsty jogurt!
Po kilku godzinach wyciągamy słoik z lodówki i całą zawartość przelewamy albo do bardzo, bardzo, bardzo drobnego sitka albo do gazy i tak zostawiamy na około 30-40 minut ( w zależności jaką macie cierpliwość ) aż wszystko co ciekłe sobie skapnie.
I w ten sposób zostaje nam tylko i wyłącznie świeży jogurt roślinny! :))
Taki jogurt w szczelnym słoiku można przechowywać w lodówce na lajcie około tygodnia.
I wiecie co jest najlepsze?
to, że to był ostatni raz kiedy musieliście kupować jogurt, ponieważ wasz domowy jogurt jest teraz zaszczepiony bakteriami i przy następnym razie wystarczy, że odłożycie sobie kilka łyżek, by zaszczepić nią kolejną porcję mleka - tak w kółko :)
Taki jogurt możecie dowolnie przyprawiać - na słodko, z wanilią, z cynamonem, zmiksowany z owocami, ostro: z papryką, czosnkiem (!) , w formie tzatziki lub po prostu saute ;) Możliwości jest nieskończona ilość.
Jogurt sam w sobie ma wspaniały...jogurtowy smak :), nieco kwaskowaty, orzeźwiający, co mi na przykład przywodzi na myśl moje dawniej ulubione jogurty greckie. Idealne jako baza pod dowolne kombinacje!

Teraz troszki praktycznych informacji. Jeżeli chodzi o mleko: póki co robiłam jedynie z mleka sojowego i to takiego:

Ma ono super skład, bo zawiera jedynie ziarna soi i wodę. Jednakże takie rossmannowe, które też ma bardzo spoko skład również jak najbardziej się nada, inne tak samo. Jeżeli chodzi o biedrowe mleko, które jest najbardziej dostępne ze wszystkich ( zdaję sobie z tego sprawę, bo również u mnie gości ono najczęściej na stole), to jeszcze nie próbowałam jak bakterie probiotyczne się w nim zachowają, ale jakoś tak myślę, że nie powinno być z tym większego problemu, ponieważ mleko to samo w sobie posiada dodatki, które są odpowiedzialne są konsystencję :)
Inne mleka - orzech laskowy, owsiane i przede wszystkim migdałowe również czekają w kolejce. Mam obawy co do ryżowego ponieważ odnoszę wrażenie, że może być nieco za wodniste.
Pamiętajcie jednak też, że ilość mleka do ilości porcji jogurtu jest kluczową kwestią jeżeli chodzi o konsytencję. Im mniej mleka/im więcej kultur bakterii tym gęstszy jogurt i na odwrót.

Tak sobie jogurt kapał do miski:

Jogurt <3




Z informacji innych, to serdecznie polecam wam batoniki ZmianyZmiany :) Są one obecnie niedostępne w Olsztynie nad czym bardzo ubolewam, ale mam nadzieję, że pojawią się lada moment. Póki co pan Seler zwozi mi różne smaki ze swoich wojaży. Wypróbowałam już Aloha, przede mną jeszcze Lewy Sierpowy, ale póki co moim ulubionym jest Kosmos!
ZmianyZmiany oprócz tego, że są obłędnie pyszne, to  też fajna inicjatywa. Wegańskie, bez glutenu, zdrowe o prostym składzie - ZmianyZmiany pokazują, że to wszystko razem wzięte może być po prostu bardzo dobre! A to tego wspierają inicjatywę Otwarte Klatki, co dodatkowo poszerza świadomość o głównej idei weganizmu. Nic tylko się zajadać!



Z mniej słodkich rzeczy: od około dwóch tygodni znów piję czystek, z racji choroby parzę sobie kilka czajników dziennie i tak sobie popijam - na gorąco, na letnio, na zimno. Czystek jest bardzo spoko. Odkryłam go, gdy aż dwóch członków mojej familii zachorowało na boreliozę. Niestety, na Warmii i Mazurach pełno jest kleszczy. Zaczęłam poszukiwać naturalnych alternatyw na tę okropną chorobę i w ten sposób natknęłam się na zioło czystka. Wyczytałam, że w Niemczech zaleca się jego picie leśnikom, którzy są szczególnie narażeni na ukąszenie przez zarażonego kleszcza.
W tym momencie już biegłam do zielarskiego po opakowanie ;)
Oprócz tego doszło, że czystek wypłukuje z nas wszystkie toksyny, nawet metale ciężkie, poprawia odporność ( tu sprawdzę to dokładnie po odstawieniu antybiotyków, które szczególnie ją niszczą ) iii można by tak wymieniać bez końca. Tutaj możecie przeczytać więcej.
Ja póki co mogę powiedzieć, że najprawdopodobniej super oczyścił moją cerę. Od jakiegoś czasu borykam się z różnymi wypryskami, szczególnie na czole. Po tych dwóch tygodniach cera stała się jakaś taka wypoczęta, czyściutka i jednolita.
Czystek ma dodatkowo spoko smak, ot taka ziołowa herbata do popijania.
Naprawdę go wam polecam!



ach, i soundtrack na dziś :) Zima jest super, tęsknię za latem, a może jedynie za beztroską, która ma jego twarz ?