Niech ta metafora, w połączeniu z faktem, że ostatnio wirtualnie rzucam jedynie krótkie
Absolutnie nie jestem żadnym specjalistą w tej dziedzinie. Każdy powinien sam obserwować swoje ciało i dowiedzieć się co jest dla niego dobre, a co nie. Są to jednak moje osobiste doświadczenia, do których swoją drogą pewnie bym nigdy nie doszła, gdyby moje ciało nie zaczęło strajkować. Jestem jednak wciąż w fazie eksperymentalnej i wszystko może się jeszcze zmienić :)
Spoko zastępcą, choć o nieco twardszym charakterze, jest również żyto. Chleb żytni na zakwasie uwielbiam i wydaje mi się, że mi służy.
Postanowiłam więc w tęsknocie za wypiekami pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa (lukier!!) i usmażyć pączki.
Aby uciszyć nieco wyrzuty sumienia właśnie z mąki żytniej (bo orkiszowa wyszła) i z cukrem jedynie w formie lukru na wierzchu.
Pączki żytnie, nie oszukujmy się, nie będą tak puszyste jak z mąki pszennej lub pewnie orkiszowej. Już taki urok tej mąki. Są jednak niezaprzeczalnie bardziej sycące i równie smaczne.
Potrzebujecie:
500g mąki żytniej ( jeśli ciasto będzie zbyt klejące to odrobinę więcej)
ok. 9 łyżek ksylitolu (lub ok. 4 łyżki cukru)
100ml mleka roślinnego
50g świeżych drożdży (lub 14g suchych - to są zazwyczaj 2 opakowania)
80-100g margaryny wegańskiej (lub oleju)
4 łyżki zastępnika jajka rozrobionego wg. opakowania z wodą (lub jeśli nie macie 4 łyżki mąki sojowej lub kukurydzianej wymieszanej z 8 łyżkami wody)
2 średniej wielkości ugotowane i rozgniecione ziemniaki
180g pokruszonego lub zblendowanego tofu
1 łyżka spirytusu, wódki lub octu (zapomniałam o tym, ale uwierzcie, że dobrze jest nie zapomnieć:)
Olej do smażenia.
Dżem lub coś innego do nadziewania. (Fajny dżem bez cukru odkryłam ostatnio w Lidlu)
Zaczynam od przygotowania zaczynu. --> Jeśli używacie suchych drożdży to pomijacie ten krok i od razu dajecie je do reszty suchych składników.
Zaczyn:
Mleko lekko podgrzewamy i dodajemy drożdże, łyżkę ksylitolu (lub innego słodzidła) i łyżkę mąki.
Odstawiamy w ciepłe miejsce. Zimą grzejnik będzie idealny. Jak zacznie bąbelkować to czekamy jeszcze kilka minut aż lekko podrośnie i będzie okej.
Resztę mąki mieszamy w dużej misce z resztą ksylitolu. Dodajemy roztopioną margarynę lub olej, zastępnik jajka, rozgniecione ziemniaki, tofu alko lub ocet i oczywiście zaczyn.
Z tego wszystkiego zagniatamy zwartą kulę. Później dla łatwiejszego ugniatania możecie się z tym wszystkim przenieść na stolnicę czy blat. Ciasto ma być elastyczne i nie kleić do rąk. W razie potrzeby podsypcie je odrobiną mąki.
Taką elastyczną kluchę dajecie do miski i odstawiacie na około 1 godzinę w ciepłe miejsce.
Po tym czasie przystępujemy do toczenia pączków.
I tu są dwie szkoły albo robicie od razu lekko spłaszczone kule - w sensie pączki i później za pomocą szprycy nadziewacie je dżemem lub budyniem lub czym tam chcecie
lub
rozwałkowujecie ciasta na grubość mniej więcej 1 cm, wycinacie z niego za pomocą szklanki placki, a następnie na połowę z nich nakładacie łyżeczkę dżemu i sklejacie drugim, pustym plackiem.
Metoda jest dowolna. Ja zawsze robiłam pączki pierwszym sposobem. Tym razem spróbowałam drugiego i osobiście pierwszy podobał mi się bardziej, gdyż podczas smażenia pączków drugą metodą z pojedynczych egzemplarzy wypływał dżem, ale znam ludzi, którzy tylko tak robią pączki i sobie chwalą tę metodę, więc to zależy od Was.
Pączki smażymy tak, że mocno rozgrzewamy olej, następnie zmniejszamy ogień do średniego. Olej nie może być zbyt gorący, bo wtedy pączki z wierzchu się przypalą, a w środku będą surowe - bardzo niemiłe doświadczenie. Ilość oleju powinna być natomiast taka, by pączki mogły sobie swobodnie w nim pływać.
Smażymy je więc na średnim ogniu, z obu stron, w razie potrzeby odrobinę zwiększając lub zmniejszając ogień i robimy to powoli. Serio, zaplanujcie sobie trochę czasu na to.
Moim problemem podczas smażenia pączków jest też to, że wciąż boję się, że będą surowe w środku, dlatego wyznaję zasadę: im brązowej tym lepiej :D
A potem słyszę jak W. mówi: "ooo falafele z lukrem". :)
No właśnie. Lukier. Mój grzeszek dzisiejszego obżarstwa. Gdy pączki lekko przestygną można je zacząć ozdabiać lukrem. Ja cukier puder zawsze mieszam z sokiem z cytryny. Taki smakuje mi najbardziej. Im gęstszy lukier tym intensywniejszy jego kolor i można go zacząć nakładać szybciej. Ja przykładowo piekąc drożdżówki nakładam bardzo gęsty lukier na prawie że jeszcze gorące bułeczki. On sobie wtedy powoli, ładnie ścieka i zastyga w odpowiednim momencie. Jest za to pięknie biały, a nie przezroczysty. Lukier możecie oczywiście też zafarbować, na przykład kilkoma kroplami soku z buraka.
Jeśli zamierzacie ozdobić pączki tylko cukrem pudrem, to jednak zaczekajcie do całkowitego przestygnięcia.
Oprócz tego wszystkie inne groszki, posypki, jednorożce dozwolone :)
Niedługo Tłusty Czwartek, prawda? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz