Ale po kolei.
Zacznę od praktycznej strony, przepisów.
Jeżeli chodzi o zupę, to wyszła bardziej zupa ziemniaczana z dodatkiem czarnej rzepy, która jedynie chwilami przebłyskiwała smakiem wśród ziemniaków. Niemniej to fajny zdrowy dodatek, gdyż czarna rzepa jest super wzmacniająca i każdej potrawie, do której ją wrzucimy nada dodatkowego pałeru. Obfituje w witaminy C, B1, B2, PP oraz żelazo, potas, magnez, wapń i wiele innych. Czarną rzepę można by chwalić bez końca, słowem jest to istna bomba witaminowa, tym bardziej szkoda, że tak rzadko pojawia się na stołach. Pamiętajmy więc, że warto czarną rzepę chociaż od czasu do czasu zaprosić do kuchni. :)
Na śniadanie czy kolację czarna rzepa również chętnie wpadnie, na przykład pod postacią pasty kanapkowej, przypominającą w pewnym sensie tatar lub pastę rybną / coś pomiędzy tym a tym ;)
Potrzebujecie:
1 średniej wielkości czarną rzepę
1 niewielką cebulę
3 łyżki oleju
3 łyżki koncentratu pomidorowego
1 łyżeczkę musztardy
1 łyżeczkę majeranku
1/2 łyżeczki słodkiej papryki
szczyptę gałki muszkatołowej
sól i pieprz - według uznania
Rzepę obieramy i tarkujemy na średniej wielkości oczkach. Jeżeli chcecie aby pasta była bardziej gładka, to możecie również użyć najmniejszych oczek albo po tarkowaniu dodatkowo poszatkować rzepę ostrym nożem. Cebulę również tarkujemy na średniej wielkości oczkach lub kroimy bardzo, bardzo drobno.
Następnie do cebuli i rzepy dodajemy olej, koncentrat pomidorowy, musztardę i wszystkie przyprawy.
GOTOWE!
Uwaga! Niestety pasta nie nadaje się od razu do spożycie. Musicie odczekać co najmniej 12 godzin, najlepiej zrobić ją dzień wcześniej i zostawić do naciągnięcia w lodówce. Jest to ważne, gdyż w tym czasie wiórki rzepy zmiękną i nie będą miały aż takiego ostrego, charakterystycznego smaku, a naciągną przyprawami, które dodaliśmy.
Pasta być może nie wygląda oszałamiająco ( choć czy oryginalny tatar wygląda? ), ale na pewno jest to dobra okazja do rozpoczęcia swojej przygody z tym mało znanym, a jakże utalentowanym warzywem ;))
A teraz, moi drodzy relacja z pięknego miasta Hamburg!
Niestety mieliśmy mało czasu, ale myślę, że wykorzystaliśmy go na tyle, ile byliśmy w stanie. Dotarliśmy na miejsce w poniedziałek wieczorem, najpierw przez blisko godziny kręciliśmy się wokół hostelu, nie mogąc go znaleźć. Na szczęście pomógł nam miły pan Wietnamczyk w budce z wietnamskim żarciem, który wyposażony był w tablet z internetem. Okazało się, że - naprawdę nie wiem jakim cudem - spisałam zły numer domu. Cóż... w każdym razie dotarliśmy. Nocowaliśmy w całkiem przyjemnym hosteliku, mieszczącym się na piętrze kamienicy. Pokoje bardzo spoko, w 3-osobowym pokoju płaciliśmy 20 ojro za osobę za noc, co jest jedną z najtańszych opcji w Hamburgu. Chyba że jedziecie większą grupą, to wtedy standardowo: im więcej osób w pokoju, tym taniej. Hostel urządzony był dosyć punkowo, można by powiedzieć, ale schludnie. Kolorowo, mnóstwo obrazów, plakatów, dziwnych drzwi.Ogółem - fajnie, tym bardziej, że okazało się, że jesteśmy w samym centrum dzielnicy, która w pewnym sensie przypomina berliński Kreuzberg. Mnóstwo barów ze wszystkich stron świata, rowery ( ale to w całym Hamburgu... w sumie to w całych Niemczech :) fajni ludzi. Ogółem strasznie kolorowo i mega fajnie. Nieopodal jest też dzielnica St.Pauli. Akurat trafiliśmy na dzień kiedy trwał mecz i cała okolica odziana była w flagi i dodatki z białą czaszką na czarnym tle, a wokół co chwila było słychać śpiewy i okrzyki kibiców ze stadionu :) Myśleliśmy, przyzwyczajeni do polskich zwyczajów, że po meczu lepiej będzie się trzymać stamtąd z daleka, ale nie było takiej potrzeby. Kibice różnych drużyn witali się, przybijając sobie piątki na ulicy i pili po meczu razem piwo w okolicznych knajpach.
Seler przed stadionen St. Pauli :)) |
Tego dnia jedliśmy kolację niedaleko stadionu w barze Jim Burrito's. Nie jest to 100% wegańskie miejsce, ale uwierzcie, że to w niczym nie przeszkadza. Za 8 euro zamówiliśmy sobie Quesadillas, ja i L. z tofu, Pan Seler ze szpinakiem. Do wyboru było jeszcze seitan oraz nopal, czyli smażone paski kaktusa. Wszystko oczywiście z wegańskim serem. Za około 15-20 minut przed każdym z nas ukazał się ogromny talerz z kawałkami Quesadillas, własnej roboty, mega, MEGA pysznym guacamole oraz salsą i sałatką. Rzadko mi się to zdarza, ale ostatni kawałek musiałam oddać Selerowi, jego Quesadilla ze szpinakiem była równie pyszna, ale nieco mniej sycąca, więc wcisnął jeszcze mój i L. ostatni kawałek po czym również poległ. Jeżeli chodzi o napoje, to do wyboru mamy przeróżne lokalne wyroby. My zdecywaliśmy się na Malzbier, czyli tak zwane piwo słodowe, bezalkoholowe. Wyszliśmy syci, ale jednocześnie nie ociężali. Zdecydowanie czuć było, że wszystko zostało świeżo przygotowane. Jeżeli będziecie w Hamburgu, to koniecznie musicie tam zajść!
challenge accepted ! :D jami! |
Po kolacji poszliśmy zwiedzić słynną imprezownię oraz zagłębie sex shopów, kabaretów, kasyn, burdeli i klubów ze stripteasem Hamburga, czyli Reeperbahn. Był poniedziałek, więc okolica była raczej spokojna, jedynie w jednym barze pogrywał zespół country i kilka osób zapraszało nas do obejrzenia pokazu tańca w jakimś ciemnym klubie :D Przeszliśmy tamtędy szybko, oglądając z niedowierzaniem niesamowicie wymyślne wystawy sklepów z łóżkowymi gadżetami. Wiało tandetą na kilometr, a smutne panie z papierosem i w pończochach stały oglądając przechodniów. Naprawdę nieciężko było sobie wyobrazić jak to kiedyś marynarze stęsknieni topili smutki w alkoholu i kobietach ( i na pewno nie tylko kobietach - o tym otwarcie mówi klimat na Reeperbahn ;)
W każdym razie po takich emocjach i przebytych prawie 1000km zmęczni wróciliśmy do hostelu.
Następnego dnia niestety już czekał nas wyjazd, ale ....
Rano wybraliśmy się do Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych w celu złożenia teczki mojej siostry, taki był cel tej podróży :) Zaszliśmy obowiązkowo na zakupy do Veganz, tak, w Hamburgu też już jest filia i do pobliskiego Kauflandu, gdzie znaleźliśmy mnóstwo vegan smakołyków w naprawdę super cenach. Alsan za 70 centów, chociażby.... i bitą śmietanę sojową, wędliny różne, śmietankę do ubijania, jogurty wszelkiej maści, pasty na kanapki.... Były też do wyboru przeróżne gotowce: kilka rodzajów sznycli, klopsiki, wegańska sałatka w tuńczykiem, a także sery Wilmersburger - w plastrach i ten na pizzę. Może i my kiedyś doczekamy się takiego wyboru w supermarkecie w Polsce? :)
Po zakupach wybraliśmy się do znanego wegańskiego baru z fast foodem - Befried, taaaką ochotę mieliśmy na pommes, curry wurst, kebaba, czy chociaż burgerka małego! Niestety okazało, że mają czynne dopiero od 15, jakoś tego nie ogarnęliśmy.... szukająca przez blisko pół godziny internetu, w końcu wybraliśmy się do innego miejsca, w pełni wegańskiego - Fairy Food... powiem wam, że to chyba nie był nasz dzień.... Wygłodniali doszliśmy do drzwi, a tam przywitała nas karteczka "geschlossen".
smuteczek... zamknięte jeszcze Befried. |
Zdesperowani wróciliśmy na Schanzeviertel, dzielni gdzie był nasz hostel i... na pierwszym lepszym skrzyżowaniu objawiły nam się dwie budki z falafelami z opcją wegańską. Zdecydowaliśmy się Falafel Stern i to był strzał w dziesiątkę. Za 6 euro dostaliśmy ogromny talerz z 4 wielkimi falafelami, na kuskusie, z 3 sosami w tym jeden niezidentyfikowany, ale stawiam na bakłażan, hummus i sos ze słonecznika ( wygląda jak śmietanowy, ale spokojnie, jest wegański), do tego malutkie ziemniaczki z mundurkach, kalafior, smażony bakłażan, fasolka szparagowa i dwa rodzaje surówek. A, i chlebek pita do zagryzienia. Luuuudzie! nikt z nas nie był w stanie do zera zmieść talerza. Myślałam, że wyjdziemy stamtąd czołgając się, ale i tutaj czuć było, że wszystko zostało przygotowane ze świeżych składników. Naprawdę super!
tyyyyle żarełka dobrego! |
Ogółem jeżeli chodzi o Hamburg mamy kilka wegańskich opcji, w większości są to kawiarnie, znajdzie się też jedna lodziarnia. Zjeść możemy w Befried czy Loving Hut - wszystkim nam znany lub skoczyć na burgera do Veganz. Nie ma co się jednak ograniczać do w pełni wegańskich lokali. Nie ma się czego bać, ludzie w Hamburgu ogarniają wegański styl życia, a gdy zapytacie obsługę w barze czy restauracji, czy możliwa jest opcja wegańska, to na pewno będą wiedzieli o co chodzi. Zresztą jeżeli chodzi o listę miejsc, gdzie są dania wegańskie jest naprawdę długa.
A-ha! W drodze do Hamburga zajechaliśmy też z ciekawości do Szczecina na burgera do "...i krowa cała". Obecnie, zimą burgery wydawane są w Green Way'u, który mieści się zaraz za ścianą lokalu.
Jak było?
Po pierwsze czekaliśmy niesamowicie długo. To nie był szybki wyskok na burgera, tylko jakbyśmy się wybrali na pięciodaniowy obiad... Niestety. Wzięliśmy każdy po burgerze z seitana. Było okej. Krowarzywa oczywiście z "całą krową" wygrywa. Sosy były za rzadkie, po podniesieniu burgera połowa wypływała, bułka zbyt sucha, kotlet z seitana jakby nasiąknięty tłuszczemk... Ogółem było okej, rozumiem, że gdy burgery wydawane w Green Way'u, to ich sprzedaż spadła, a niektórzy klienci wolą wziąć pełny obiad za tą samą cenę niż burgera. Stąd pewnie długi czas oczekiwania i wszystko było jakie było... Niemniej fajnie, że istnieje takie miejsce w Szczecinie no i ostatecznie wyszliśmy najedzeni :)
Tyle! koniec!
Za trochę ponad dwa tygodnie znowu jedziemy do Hamburga i do Berlina, więc mamy nadzieję, że odkryjemy kolejne ciekawe miejsca :)
Zrobiłam z selera bo rzepa wyszła, pycha, niedługo na blogu :)
OdpowiedzUsuńWitaj,
OdpowiedzUsuńWidziałem na Twoim blogu, że masz przepisy wegańskie, które wyglądają smakowicie, gratuluje gustu kulinarnego.
Twój blog może stać się inspiracją dla wielu. Chce ci zaproponować myTaste.pl, która jest wyszukiwarką najlepszych przepisów kulinarnych blogerów oraz stron internetowych z Polski.
Dodaj swój blog http://www.mytaste.pl/dodaj-blog i daj szansę innym, dla których gotowanie jest pasją aby mogli poznać Twoje przepisy. Napisz do mnie jeśli masz pytania.
Pozdrawiam,
Remi
myTaste.pl