poniedziałek, 26 listopada 2012

życie, proszę Państwa!

Patrzę ze smutkiem na ostatni post.
Dlaczego czas tak szybko płynie!?
Listopad miał być przepełniony samorozwojem, malarstwem - bo dusza krzyczy mi od miesiąca, że chce zostać namalowana. Płótno jest, kartony wyniesione z śmietnika centrum handlowego są, farby, pędzle czekają,  by zatańczyć wspólnie.
Sterta, góra wręcz ciuchów do przeróbki czeka na mnie, a maszyna do szycia wręcz płacze nocą nad moją głową.
....
Tymczasem otrzymałam szansę, by dorobić nieco kasy w listopadzie i tym sposobem mój listopad minął wśród kartek różnej gramatury, koralików, pasteli, ołówków.... na inwentaryzacji w sklepie plastycznym.
Nie narzekam, bo oprócz dodatkowego zarobku jest naprawdę miło, a co doceniam najbardziej - poznałam cały asortyment sklepu, a co za tym idzie, moje horyzonty plastyczne znacznie się poszerzyły i gdy tylko nadejdzie wypłata mam w planach już kilka hendmejdów ;)
Szczególnie, że grudzień to czas idealny na takie sprawy.
Mam nadzieję, że tym razem się spełni!!!
Różowe, cieplusie podkolanówki w reniferki zostały już zakupione, pomysłów cała głowa . Mam nadzieję, że uda mi się w tym roku wrócić kilka dni przed Wigilią, by na spokojnie potworzyć sobie przy kominku, wśród rodziny.
Zbieram również pozytywne myśli w małym notesiku, który noszę zawsze przy sobie, bo uświadomiłam sobie, że często nie zauważam ile miłych drobnostek zdarza mi się w ciągu dnia.
A teraz widzę, że za moje szczęście odpowiedzialni są głównie ludzie, których mam wokół siebie, ludzie których wciąż na nowo poznaję.
Dobrze jest sobie takie rzeczy uświadomić i zamiast myśleć nad ponurą stroną życia ( która jest nieunikniona! )usiąść wieczorem i pomyśleć przy kubku grzańca o tym co miłego nam się dziś zdarzyło...
I nagle okazuje się, że jest tego mnóstwo! Raz więcej, raz mniej.
Nie chodzi o wielkie emocje, często drobnostki, takie właśnie uświadomione potrafią dać nam o wiele więcej.
Wiele do myślenia dały mi warsztaty, w których miałam przyjemność ostatnio brać udział, ale o tym chciałabym napisać więcej innym razem.

Od strony kulinarnej, bo bądź co bądź, blog z założenia i taki jest ;)
W pracy zupki chińskie się kłaniają, niestety jedzenie z "Zielonej Drogi"  mi nie służy, a szkoda, bo oddalona o kilka kroków od mojego wydziału i obecnego miejsca pracy jest.
Dbam o ciało, braki w stałych porach posiłków staram się nadrabiać sokami warzywnymi i choć późno zawsze coś tam zjem w domu.
Choć są to raczej monotonne twory, to jednak wiem, że mi służą...
tak więc listopad obfitował w warzywka na parze i posiłki, które przygotowywała siostra ( dobrze czasami mieszkać z rodzeństwem;)jak zapiekanki przeróżne, dania jednogarnkowe - dużo, dużo soczewicy się jadło jakoś w listopadzie, czy tak jak dzisiaj pizza z resztek lodówkowych, ale na pełnoziarnistym spodzie.
Bo to małe "ale" potrafi właśnie czasami wiele zmienić
zarówno w posiłkach jak i w życiu.

Ot co! ;)

A koniec listopada i początek grudnia mam nadzieję spędzić w Łodzi, przy mojej beloved przyjaciółce. Tak dawno się nie widziałyśmy, że chcę koniecznie znów ją przytulić :)
No i doszły mnie słuchy, że została otwarta w Łodzi knajpka wegańska, więc mam nadzieję, że również tam dotrę i na pewno zdam relację! :)

Dzisiaj też tylko soundtrack (jakże słodki!;), gdyż jedząc koło 21 nieco źle się fotografuje, a zdjęciami zupek chińskich nie chciałam was raczyć :D

dancedancedance!




1 komentarz: