środa, 20 lutego 2013

dźwięki i obrazy...

...i ludzie towarzyszący mi w życiu, czasami krótko, czasami dłużej, często sprawiają, że drżę wewnętrznie. Nie ze strachu, ale ze wzruszenia, jakiejś wdzięczności (?). Ciężko mi to określić. Być może to  jest właśnie "ta" wrażliwa dusza artystki, która płacze przy pięknych dźwiękach i gdy coś lub ktoś serce porusza.
Ooo - jej...

Szczerze?

Otóż stan taki jak najbardziej bywa inspirujący. No właśnie ... bywa.
Łatwo staje się także irytujący i w głębi duszy prosisz, by to się już skończyło.
Skończy się.Minie.
Albo samo - patrząc kilka dni w okno albo poprzez swoistą terapię - uważnie wsłuchując się w siebie, w to co masz sobie samemu do powiedzenia.
Tworzenie staje się wtedy mozolne, powolne czuć tylko autentyczny fizyczny ucisk, w miejscu gdzie jest to faktyczne fizycznie istniejące serce.
Tak więc trzeba wtedy bardzo uważać jak wykorzystać ten czas "drżącego serca".
Tylko za bardzo się nie skupiaj na samym czuciu. Jest to czas wzmożonej wrażliwości na wszystkie bodźce wokół, ale także czas myślenia. Absolutnie o wszystkim - od chłopaka lub dziewczyny po problemy społeczne na świecie.
Nic nie rób pochopnie. Wrażliwość często potrafi obniżyć pewność siebie ( nie pozwól na to!)
Niech to będzie spokojny czas.
Spójrz na wszystko z dystansu.
W takich chwilach, jeżeli mowa o twórczości, łatwo zahaczyć o kicz i stać się infantylnym - tak samo w życiowych decyzjach, więc być może czasami decyzje i samo tworzenie odłożyć na później.
Bo przecież to w rzeczywistości takie śnienie na jawie.
Dzisiaj na wykładzie z filozofii usłyszałam, że człowiek z czasem przestaje marzyć, więc wykorzystajmy to produktywnie...
Zapisać, zanotować, rozrysować i... odłożyć na bok.
Wrócić do tego, gdy ten wrażliwiec w końcu z nas wyjdzie i spojrzeć z boku, ocenić, co też on tu wymyślił.
Przekształcić i... do roboty!

Tak często wygląda proces twórczy.
Nie potrafię tego nazwać inaczej niż jakimś weltszmercem.

Ale tak też często wygląda okres tzw. poeventowy, powystawowy.
Gdy coś się kończy, a drugie się jeszcze nie zaczyna.
Pewnego rodzaju zawieszenie w czasoprzestrzeni.
Ubierz się kokon i uciekaj od rzeczywistości

albo wręcz przeciwnie... do ludzi!

Tak!

Ostatni miesiąc (dwa... trzy?) spędziłam na organizowaniu wystawy strojów artystycznych z moją grupą artystyczną Fałdami.
Wyszło z tego niezłe multimedialne show!
Przyszło mnóstwo ludzi.
Niesamowicie wdzięczna jestem ( oprócz na pierwszym miejscu nam wszystkim jako grupie;) vjowi i djowi, którzy wsparli nas wizualizacjami i muzyką.
Bez tego to absolutnie nie byłoby to samo!
Uwielbiam taką współpracę.
Połączenie różnych ludzi, różnych sposobów ekspresji w jeden projekt.
I za każdym razem dostrzegam jak wiele siły i radości daje mi organizowanie takich imprez.
Mimo stresu i nerwów jest wciąż coś do zrobienia, załatwienia, ogarnięcia.
Poznaję nowych wartościowych ludzi, rozmawiam, dyskutuję, piszę, tworzę, a potem pokazuję to światu.
Lubię to, naprawdę lubię i... najwidoczniej tego potrzebuję.
Biegam wtedy szczęśliwa, mam tony energii, uśmiecham się i promienieję.

A gdy nagle z dnia na dzień tego brakuje, to kończę właśnie tak.

Ale właśnie może ten czas spokoju i zadumy jest potrzebny. Ba! jestem pewna, że jest, choć się strasznie przed tym bronię teraz i jak na złość znajomym staram się ich wciąż gdzieś wyciągnąć ;)
Ale... minęły trzy dni a ja poznałam tyle nowej muzyki, filmów... narysowałam kilka projektów, które chciałabym zrealizować i zauważyłam jak bardzo stęskniłam się za sztuką audiowizualną.
Jest dobrze, będzie dobrze i jeszcze lepiej.

Kulinarnie przez te kilka dni jest nieco słabiej
Okazuje się, że gdy już przystosuję organizm do stresu i biegania wszędzie, to nawet potrafię ugotować niebanalny obiad z dwóch dań i z deserem.
A teraz błądząc gdzieś myślami w chmurach i jeszcze dalej w kosmosie stać mnie tylko na zielone smoothies,  gorzką czekoladę, jakąś surówę jako obiad i orzechy.
Choć to i tak jest jeszcze wersja pro leniwego żywienia ;)

Smoothie pomarańczowo-bananowo-szpinakowe.
I batiki i szmatki w całym pokoju, bo między myślami jest jeszcze czas na uszycia pufy :)

edit edit! jako, że mam kilka fot z wystawy autorstwa Krysi J, to psze bardzo.Dla potomnych ;)





I M. nasz manager, który nas tak pięknie wspierał. ♥




Dzisiaj grają mi w uszach jeszcze dźwięki z wystawy. Między innymi Murcof, który rozkochał mnie w sobie do reszty ♥



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz