poniedziałek, 1 grudnia 2014

D.I.Y Jogurcik roślinny

Nadal leżę i choruję, ale już przynajmniej ogarniam co się dzieje wokół mnie, mogę rozmawiać, pisać, oglądać - jupi!
Choć przez pierwsze dni byłam jak takie leżące warzywko zdana na pomoc i obiady pana Selera, to od kilku dni znowu staram się działać w kuchni.
Zrobiłam zakupy w vegekoszyku - sery i jogurty, te ostatnie z bakteriami probiotycznymi, co jest teraz dla mnie  szczególnie ważne, by odbudować sobie nieco florę bakteryjną. Wiem, że niektóre roślinne jogurty dostępne np. w stacjonarnych sklepach nie posiadają czasami takowych, co dla mnie osobiście mija się z sensem jedzenia jogurtów i smak już też jakiś taki "niejogurtowaty". W każdym razie jedząc właśnie taki jogurcik z pyszną cynamonową owsianeczką pomyślałam sobie, że to nie może być aż takie irytująco trudne, by zrobić go samemu - wiecie, taki gęsty, świeży jogurt, nieco kwaskowaty, zamknięty w słoiczku... mmmm! Pamiętałam jak znajomy opowiadał, że robi swoim dzieciom sam jogurty ( co prawda na bazie mleka krowiego), dawno temu przeglądałam mnóstwo rad, szukałam w sieci bakterii probiotycznych i w końcu z tego wszystkiego dostałam bólu głowy i sobie odpuściłam temat ( wcinając na florę bakteryjną żołądka kiszonki maminej roboty:)
Tym razem jednak, mając sporo czasu i mając na uwadze, że jestem na obrzydliwych antybioksach, które totalnie wyjaławiają mój organizm, postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce, mając jednocześnie gdzieś tam w głowie milion rad na ten temat oraz informację z lekcji biologii w podstawówce - bakterie w sprzyjających warunkach się rozwijają.
Zakładając, że mleko posiada super warunki dla tychże pracowitych bakteryjek ( no bo przecież dobrze im tam, wcale nie zanosi się, by chciały się stamtąd wyprowadzić! ) sprawa stała się jaśniejsza. ;)

Składniki:
-mleko roślinne ( na początek najlepiej sojowe)
-kilka łyżek roślinnego jogurtu z bakteriami probiotycznymi
-słoik
-koc
-gazeta

Tak, dobrze przeczytaliście powyższy skład, co oczywiście nie oznacza, że będziemy zagęszczać mleko ekstraktem z koca ;)
W zależności jak duży mamy słoik ( ja miałam taki po ogórkach, niecały litr się tam chyba mieści) wlewamy odpowiednią ilość mleka do rondelka. Odpalamy kuchenkę i podgrzewamy powoli mleko, nie może się ono zagotować, powinno być bardziej letnie :) i parować. Wyłączamy kuchenkę lub pod koniec podgrzewania dodajemy kilka kopczastych łyżek gotowego jogurtu ( tak na oko powinna to  być ilość małego kubeczka jogurtu, czyli około 130g). Mieszamy jeszcze chwilę, aby jogurt z mlekiem się w miarę połączyły i przelewamy wszystko do dużego słoika.
Słoik szczelnie owijamy gazetą, otulamy kocem i kładziemy pionowo na ciepły kaloryfer.
Teraz mamy wolne, bo słoik powinien tam stać około 10-12 godzin lub po prostu całą noc.
Teraz, gdy kaloryfery grzeją są to idealne warunki, przyznam się jednak szczerze, że jeszcze nie wiem jak rozwiązać tę sprawę w okresie przejściowym tzn. gdy na zewnątrz zimno, a administrator budynku stwierdzi, że już i tak nie warto grzać. Jest coś takiego jak jogurtownica, które można w miarę tanio kupić chociażby na słynnym portalu aukcyjnym, ale to jest sprawa do przemyślenia. Tu i teraz chciałabym pokazać sposób najprostszy, który nie wymaga żadnego specjalistycznego sprzętu itd.
Wracając po około 12h, rozbieramy jogurt z koców i gazet i wstawiamy go na kilka godzin do lodówki. W tym momencie zacznie się on rozwarstwiać, a na samym dole będzie najgęstsza część - czyli pysznusi, gęsty jogurt!
Po kilku godzinach wyciągamy słoik z lodówki i całą zawartość przelewamy albo do bardzo, bardzo, bardzo drobnego sitka albo do gazy i tak zostawiamy na około 30-40 minut ( w zależności jaką macie cierpliwość ) aż wszystko co ciekłe sobie skapnie.
I w ten sposób zostaje nam tylko i wyłącznie świeży jogurt roślinny! :))
Taki jogurt w szczelnym słoiku można przechowywać w lodówce na lajcie około tygodnia.
I wiecie co jest najlepsze?
to, że to był ostatni raz kiedy musieliście kupować jogurt, ponieważ wasz domowy jogurt jest teraz zaszczepiony bakteriami i przy następnym razie wystarczy, że odłożycie sobie kilka łyżek, by zaszczepić nią kolejną porcję mleka - tak w kółko :)
Taki jogurt możecie dowolnie przyprawiać - na słodko, z wanilią, z cynamonem, zmiksowany z owocami, ostro: z papryką, czosnkiem (!) , w formie tzatziki lub po prostu saute ;) Możliwości jest nieskończona ilość.
Jogurt sam w sobie ma wspaniały...jogurtowy smak :), nieco kwaskowaty, orzeźwiający, co mi na przykład przywodzi na myśl moje dawniej ulubione jogurty greckie. Idealne jako baza pod dowolne kombinacje!

Teraz troszki praktycznych informacji. Jeżeli chodzi o mleko: póki co robiłam jedynie z mleka sojowego i to takiego:

Ma ono super skład, bo zawiera jedynie ziarna soi i wodę. Jednakże takie rossmannowe, które też ma bardzo spoko skład również jak najbardziej się nada, inne tak samo. Jeżeli chodzi o biedrowe mleko, które jest najbardziej dostępne ze wszystkich ( zdaję sobie z tego sprawę, bo również u mnie gości ono najczęściej na stole), to jeszcze nie próbowałam jak bakterie probiotyczne się w nim zachowają, ale jakoś tak myślę, że nie powinno być z tym większego problemu, ponieważ mleko to samo w sobie posiada dodatki, które są odpowiedzialne są konsystencję :)
Inne mleka - orzech laskowy, owsiane i przede wszystkim migdałowe również czekają w kolejce. Mam obawy co do ryżowego ponieważ odnoszę wrażenie, że może być nieco za wodniste.
Pamiętajcie jednak też, że ilość mleka do ilości porcji jogurtu jest kluczową kwestią jeżeli chodzi o konsytencję. Im mniej mleka/im więcej kultur bakterii tym gęstszy jogurt i na odwrót.

Tak sobie jogurt kapał do miski:

Jogurt <3




Z informacji innych, to serdecznie polecam wam batoniki ZmianyZmiany :) Są one obecnie niedostępne w Olsztynie nad czym bardzo ubolewam, ale mam nadzieję, że pojawią się lada moment. Póki co pan Seler zwozi mi różne smaki ze swoich wojaży. Wypróbowałam już Aloha, przede mną jeszcze Lewy Sierpowy, ale póki co moim ulubionym jest Kosmos!
ZmianyZmiany oprócz tego, że są obłędnie pyszne, to  też fajna inicjatywa. Wegańskie, bez glutenu, zdrowe o prostym składzie - ZmianyZmiany pokazują, że to wszystko razem wzięte może być po prostu bardzo dobre! A to tego wspierają inicjatywę Otwarte Klatki, co dodatkowo poszerza świadomość o głównej idei weganizmu. Nic tylko się zajadać!



Z mniej słodkich rzeczy: od około dwóch tygodni znów piję czystek, z racji choroby parzę sobie kilka czajników dziennie i tak sobie popijam - na gorąco, na letnio, na zimno. Czystek jest bardzo spoko. Odkryłam go, gdy aż dwóch członków mojej familii zachorowało na boreliozę. Niestety, na Warmii i Mazurach pełno jest kleszczy. Zaczęłam poszukiwać naturalnych alternatyw na tę okropną chorobę i w ten sposób natknęłam się na zioło czystka. Wyczytałam, że w Niemczech zaleca się jego picie leśnikom, którzy są szczególnie narażeni na ukąszenie przez zarażonego kleszcza.
W tym momencie już biegłam do zielarskiego po opakowanie ;)
Oprócz tego doszło, że czystek wypłukuje z nas wszystkie toksyny, nawet metale ciężkie, poprawia odporność ( tu sprawdzę to dokładnie po odstawieniu antybiotyków, które szczególnie ją niszczą ) iii można by tak wymieniać bez końca. Tutaj możecie przeczytać więcej.
Ja póki co mogę powiedzieć, że najprawdopodobniej super oczyścił moją cerę. Od jakiegoś czasu borykam się z różnymi wypryskami, szczególnie na czole. Po tych dwóch tygodniach cera stała się jakaś taka wypoczęta, czyściutka i jednolita.
Czystek ma dodatkowo spoko smak, ot taka ziołowa herbata do popijania.
Naprawdę go wam polecam!



ach, i soundtrack na dziś :) Zima jest super, tęsknię za latem, a może jedynie za beztroską, która ma jego twarz ?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz