niedziela, 10 lutego 2013

Seleryba zaplątana w algach i inne historie

Część z was zapewne już kojarzy wspaniały przepis pochodzący z bloga Vegelicious.
Selerowe filety udające rybne robiłam pierwszy raz w święta, zrobiły furorę, ale osobiście uważam, że nie złapałam dobrze proporcji.
Dzisiaj kupiłam selera z zamiarem powtórzenia tego przepisu... no i zapomniałam przyprawy do ryb, ale to nic! Postanowiłam zaufać własnemu smakowi i jakoś skleić jedną z wersji tychże filetów.
Dodałam też do przepisu algi, co dodatkowo dodaje filetom tego charakterystycznego "morsko-rybiego" smaku i zapachu :)

Także tak jak według Vegelicious potrzebujemy:

-1 dużego selera
-ciasta naleśnikowego wg własnego przepisu;)
-przypraw... i tu ja użyłam : ziół prowansalskich, chilli, curry, soli, papryki słodkiej i pieprzu ziołowego
oraz:
-alg

Selera kroimy w plastry grubości około 1cm i gotujemy aż zmiękną.
Wyciągamy, lekko odsączamy i nacieramy mieszanką przypraw.
Następnie owijamy w algi, zanurzamy w cieście naleśnikowym i smażymy z obu stron.

I tak postępujemy z każdym plastrem.

Proste!


W ogóle ostatni tydzień był obfity w kucharzenie z radością i spokojem. ( Taki urok zdania wszystkiego przed sesją i 3-tygodniowych ferii ;))
Po Selerybie powstały double chocolate cookie muffins, czyli mega czekoladowe muffiny z nadzieniem czekoladowym i kawałkami herbatników...

iiii Tłusty Czwartek przecież też był! planowałam pączki - oczywiście. Kupiłam we wtorek wszystkie potrzebne składniki no i dostałam smsa od znajomej, że przecież bliska naszym serduchom promotorka, a w sumie to już bliska przyjaciółka ma urodziny i czy może zrobimy jej torta.
Jako że mamy dwóch wegan w pracowni ( ja + kolega :), to aby wszyscy się najedli podczas urodzinowego poczęstunku tort musiał być oczywiście wegański.
Wyszedł ach śliczny.
Z Funcikiem - naszym pracownianym pupilkiem jako zwieńczenie :D
Zdążyłam zrobić zdjęcie już jedynie połowie.



Funcik Funcik <3




 Tacy jesteśmy piękni! ;) A na środeczku prezent - Pan Klon , zamieszka niedługo w ogródeczku ;)

Zaś taki "swój" Tłusty Czwartek nadrobiłam jeszcze muffinami dla siebie i siostry, w piżamce z książką i kubkiem zbożowej.


Ugotowałam też w tym tygodniu ( aż wstyd się przyznać!) swoją pierwszą w życiu zupę ogórkową. Z niewiadomych przyczyn chodziła za mną kilka dni i w końcu musiałam ją zrobić :D


Lubię tak opowiadać poprzez obrazy. Weekend ten spędziłam znowu u rodziców w domu, idąc na spacer po zamarzniętym Niegocinie i nie mając przy sobie aparatu czułam się jak bez ręki. Mogłabym mieć aparat fotograficzny w oku, to byłoby cudo. Mniej więcej od kiedy ponad rok temu zrealizowałam projekt fotograficzny o nazwie 365 Days Project, zakorzeniła się we mnie potrzeba rejestrowania całej otaczającej mnie rzeczywistości i zapisywania jej za pomocą zdjęć.
Każda myśl może się łączyć z jakimś obrazem, czymś wizualnym.
Myśl na dziś jest dosyć prozaiczna, bo...
Serio, mogłaby być już wiosna.












1 komentarz:

  1. Wszystko wygląda mega apetycznie! A na selerorybę się skuszę ;)

    OdpowiedzUsuń